Strony

wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 1.

***
-Przygotuj się -powiedział jeden z nich- Zaraz tu będzie.
Ich twarze nie zdradzały emocji. Byli jak sterowane roboty, które działają na każde polecenie. Jednak oni dobrze wiedzieli co robią. Zawodowcy.
-Numer 11? -upewnił się drugi z nich. Był wyraźnie silniejszy od pierwszego za to nie przewyższał go inteligencją.
-Tak...-odpowiedział skupiony.
Byli przygotowani na wszystko. A przynajmniej tak myśleli...
***
Przez kilka sekund po ostatnim gwizdku nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Gdy oprzytomniałem, cała drużyna rzuciła się w moją stronę zwalając mnie na ziemię. Wygraliśmy! Liga Mistrzów jest nasza! Wreszcie udało mi się wstać, ale nie na długo, bo od razu podnieśli mnie w górę. Rozpierała nas radość tak ogromna, że... To nie do opisania. Trzeba przeżyć, by zrozumieć...
Po odstawieniu mnie na ziemię, wszyscy ustawiliśmy w koło i zaczęliśmy skakać krzycząc "Borussia Dortmund!" Pobiegł Mario.
-Jak tam bohaterze? -zaśmiał się, po czym przybiliśmy sobie slynne piątki. Wymieniliśmy się też koszulkami. Często to robimy, w sumie po każdym ważniejszym meczu. Tak zwane podtrzymanie tradycji. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, rozumiemy się bez słów. Brzmi banalnie, ale to prawda. Nawet fani mówią na nas "Götzeus". Uśmiecham się w myślach gdy sobie o tym przypominam. Przyjaźń jest piękna! Dlatego kiedy dowiedziałem się, że Mario odchodzi z BVB, powiem szczerze- płakałem! Może dla kogoś to śmieszne, ale w takich okolicznościach... raczej nie jest zabawnie. No bo pomyślcie- osoba, z którą spędziliście tyle chwil, z którą wiąże się tyle wspomnień, ktoś, kto tak dużo wniósł do twojego życia i wreszcie- ktoś, kto jest dla ciebie jak brat czy siostra, po prostu odchodzi, wyjeżdża na drugi koniec kraju. Może to również zabrzmi banalnie, ale jeśli miałbym dość pieniędzy i wpływ na działalność klubu- zrobiłbym wszystko żeby wrócił.
-Chodźmy na chwilę do szatni, obiecałem jednej fance, że dam jej starą koszulkę.- wyrwał mnie z przemyśleń i pociągnął za rękę.
Po drodze zostałem zatrzymany przez jakichś dziennikarzy, którzy chcieli przeprowadzić ze mną wywiad.
-Zaraz do ciebie przyjdę!- krzyknąłem do Götze.
Dziennikarze zadawali standardowe pytania typu "Jak się pan teraz czuje?", albo "Jak to jest..."ple ple ple. Zero kreatywności. Wydukałem odpowiedzi, po czym podziękowałem i natychmiast pobiegłem do szatni.
-Jestem!- zawołałem, ale odpowiedziała mi cisza.- Mario?
Wszedłem dalej.
Nagle zamarłem. W rogu stał jakiś mężczyzna w granatowej kominiarce. Trzymał rękę na ustach Mario. W drugiej ręce trzymał pistolet, który przykładał mu do skroni. Götze nie dawał znaków życia, bezwładnie opierał się o napastnika. Boże... Nie zdążyłem zareagować, bo poczułem mocne szarpnięcie w tył i ucisk na gardle. Nie mogłem złapać  powietrza! Czułem, że ktoś miażdży mi szyję przedramieniem. Wbijałem mu paznokcie w rękę, ale wtedy tylko wzmacniał uchwyt. Był silniejszy, dużo silniejszy. Miałem ciemne plamki przed oczami. To koniec. Zdążyłem jeszcze usłyszeć cichy głos dobiegający jakby zza ściany... "Tylko nie przesadź"... Potem nic. Tylko głucha cisza. Oczy zakryła mi CIEMNOŚĆ.
--------------
No to mamy pierwszy rozdział :) Moim zdaniem niezbyt udany, ale sami oceńcie. Akcja zaczyna się od początku, więc mam nadzieję, że nie jest nudno ;P Komentujcie, błagam! To mnie motywuje do dalszego pisania. Piszcie co mam zmienić, co poprawić... Z góry dziękuję :) /Reusowa