Strony

środa, 25 lutego 2015

Rozdział 7.

Cicho oddaliliśmy się od drzwi. Co teraz? Do głowy przychodziło mi tylko jedno rozwiązanie - balkon. Można z niego przejść na dach budynku obok, a stamtąd zejść po drzewie.
- Chodź. - pociągnęłam Marco za koszulkę. Gdy przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, widziałam strach, ale i determinację. A ja? Sama nie wiem, co czułam. Mimo, że już zdążyło do mnie dotrzeć wszystko co się wydarzyło, nadal nie do końca w to wierzyłam.
Czułam jakbym śniła.
Podeszliśmy do drzwi balkonowych. Starałam się je otworzyć najciszej jak się da. Jednak kroki na schodach z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze co tylko wzmagało stres.
Na dach dostaliśmy się bardzo szybko, gorzej było z zejściem na ziemię. Ogromny dąb stał bowiem około 4 metrów od krawędzi. Pamiętam, że gdy byłam młodsza często się tamtędy wymykałam. Różnica polega na tym, że wtedy wchodziłam przez specjalne wejście, w dodatku na dach własny, z którego do drzewa bliżej. Wejście to znajdowało się na korytarzu, więc nie mieliśmy zbyt dużego wyboru.
Z wnętrza domu usłyszałam pukanie.
- Pospieszmy się, już tu są.
Trzeba skakać.
- Idź pierwsza. W razie czego ich zatrzymam. - ponownie odezwał się Marco.
Odetchnęłam głęboko. Musisz to zrobić, masz coraz mniej czasu.
No dalej.
Szybko oceniłam odległość od najbliższej gałęzi. Podeszłam do krawędzi.
Odbiłam się.

***

Zamarłem gdy jej dłoń minęła się z gałęzią, na szczęście w porę złapała się pnia. Wolno zsunęła się w dół.
Teraz ja.
Obejrzałem się za siebie. W jednej chwili z mieszkania dobiegł hałas. Już tu są.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Odepchnąłem się od krawędzi i straciłem grunt pod nogami. W ostatniej chwili chwyciłem się jakiegoś wystającego patyka. Dzięki Bogu dał radę mnie utrzymać.
Okej, połowa sukcesu. Teraz trzeba zejść na ziemię. Podciągnąłem się lekko na prawej ręce, by  złapać za jakąś pewniejszą część drzewa. Powoli dosunąłem się do pnia, po czym obejmując go - zjechałem w dół.
- Co teraz? - krzyczała roztrzęsiona. Spojrzałem na miejsce, w którym staliśmy jakieś 5 minut temu. Chyba ich zmyliliśmy.
- Szybko, zanim się zorienują. - chwyciłem ją za rękę. Nagle, jak prezent z nieba, pod dom po drugiej stronie ulicy stanęła taksówka. Dziewczyna spojrzała mi w oczy i podbiegła do drzwi od strony kierowcy. Szybkim krokiem ruszyłem za nią.
Nie zdążyłem przejść metra, gdy zobaczyłem ją. Niska blondynka schodząca po schodach z walizkami również mnie ujrzała. Zatrzymałem się, ona zrobiła to samo. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie wzrokiem bez emocji. Jednak we mnie wszystko się gotowało, myśli biegły szybko, za szybko.
Natalie.
Z transu wyrwała mnie Emilia.
- Powiedział, że podwiezie nas do szpitala... - zamilkła. - ...coś się stało?
Nie odpowiedziałem jej. W głowie ciągle słyszałem głuchy szum. Natalie jak gdyby nigdy nic pakowała torby do samochodu.
- Znasz ją?
- Co?
- No tę blondynkę. Widzę przecież.
- Aa, ją... Powiedzmy, że wolałbym o tym nie rozmawiać. A przynajmniej nie teraz. - uśmiechnąłem się sztucznie.
- No to mamy mały problem, bo to chyba jej taksówka... - odpowiedziała nieśmiało, a do mnie dotarło, że ma rację. W myślach dałem sobie w twarz - nie mamy czasu na rozpamiętywanie złych wyborów życiowych. Cholera, my możemy zginąć!
- Dam radę. - szepnąłem do ucha Emilii. Po tych słowach objąłem ją ramieniem. Była to decyzja totalnie spontaniczna, ale raczej trafna - mina Natalie mówiła sama za siebie. Rzuciła w naszą stronę pogardliwe spojrzenie i usiadła na miejscu pasażera. Ja i Em usiedliśmy z tyłu.

***

Przez całą drogę nikt nie odezwał się ani słowem.
Nie wiedziałam o co mu chodziło. Gdy zobaczył tę kobietę, nagle jakby stał się kimś innym. Może to jego była? Wiem, że nie powinnam się teraz nad tym zastanawiać. Głównie ze względu na okoliczności, ale też na to, że właściwie nie powinno mnie to interesować.
Siedziałam w taksówce i nie mogłam zrobić nic. Zza miejsca kierowcy bardzo dobrze widziałam telefon tej dziewczyny. Podświadomie wpatrywałam się w ekran i obserwowałam wpadki we Flappy Bird. Zwróciłam też uwagę na markę. IPhone. Czyli nadziana. Swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności - wpadają na siebie pod moim domem i... cholera, cały ten dzień to jeden wielki zbieg okoliczności. Tylko dlaczego tu, dlaczego teraz, dlaczego mama, dlaczego ja? Niestety dane mi było usłyszeć odpowiedzi.
Gdybym wtedy wiedziała jak blisko niej się znajduję...

__________

Wybaczcie mi proszę ten bezsensowny bełkot, ale jest 23:15, a mój mózg pracuje wtedy trochę inaczej :p Rozdział przykrótki i przynudnawy, ale nie miałam siły na nic więcej. A że dawno nic nie dodawałam, uznałam, że wypadałoby wrzucić chociażby takiego gniota ;p Krytyka mile widziana (i poprawiajcie moje błędy, bo są WSZĘDZIE ;n;)