Strony

sobota, 28 marca 2015

Rozdział 12.

"Tell me that I'm still breathing
Tell me that I'm not fading now
I'm not fading out

Tell me that I'm not crazy
Help me to make sense of it all
To make sense of it all"  ~  We As Human - Bring To Life

Do samochodu dotarliśmy szybko i niepostrzeżenie. Czarny Volkswagen stał zaparkowany dwie ulice od domu. Ze względu na późną porę nikogo nie było w pobliżu, co bardzo ułatwiało sprawę.
- Teraz jedziemy po Mario. - odezwała się Natalie.
- Kim jest Mario? - spytałam zdziwiona. Jeszcze ktoś?
- To mój najlepszy przyjaciel. Porwali go razem ze mną. To jego koszulkę miałem na sobie, gdy mnie znalazłaś. - odparł blondyn. - Zabrali go przez pomyłkę. Przeze mnie. - zasłonił twarz dłońmi. Zżerało go poczucie winy, a przecież nie powinno. Nie wiem jeszcze, dlaczego się tu znalazł, ale nie mógł zrobić nic złego. Nie on. Czułam to gdzieś głęboko w sobie.
- Ja prowadzę, wy w trójkę siadacie z tyłu. Na wszelki wypadek. - kobieta zajęła miejsce za kierownicą, a my wykonaliśmy polecenie.
Marco wsiadł pierwszy, później ja, a na końcu tata. Nie ukrywam, że nie było zbyt wygodnie. Zabrakło na przykład takiego luksusu jak okna, które były tylko z przodu. Ale skoro tak ma być bezpiecznej...
- Ej, czy to czasem nie jest ten znany piłkarz? - szepnął mi do ucha mój ojciec, przerywając zamyślenie.
- Tak, to on. - powiedziałam równie cicho i uśmiechnęłam się prawie niezauważalnie.
- Gratuluję bramki i zwycięstwa w ostatnim meczu. - zwrócił się do Reusa. Może to nie była pora na takie tematy, ale z drugiej strony mieliśmy dość dużo czasu na rozmowę.
- Dziękuję - odpowiedział niepewnie chłopak - ale kompletnie nic nie pamiętam. Nie wiem nawet, o co graliśmy...
- W takim razie miło mi będzie poinformować cię, że był to mecz finałowy Ligi Mistrzów. - uśmiechnął się. Marco spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym popatrzył na mnie.
- Gratulacje - wyszczerzyłam się. Nie znałam się na piłce nożnej, więc nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, by uniknąć kompromitacji.
Ruszyliśmy w górę ulicy. Jechaliśmy dość szybko, ale droga była zupełnie pusta, więc prawdopodobieństwo zderzenia z innym samochodem było znikome. Kierowaliśmy się w obcą dla mnie stronę mojego miasta. Nie bałam się jednak prawie wcale. Miałam tylko ochotę na sen, na oszukanie czasu. Przez ostatnie wydarzenia wiedziałam, jak niespodziewanie wszystko może trafić szlag. Czekała mnie ciężka podróż.
Ale najpierw trzeba uwolnić Mario.
Po około 20 minutach dotarliśmy na miejsce. Ogromny gmach rzucał się w oczy już z ulicy. Stalownik. Dawny szpital miejski, od wielu lat opuszczony, straszył swą monumentalnością i historią ze zbocza Łysej Góry. Kiedyś sporo o nim czytałam, planowałam nawet wybrać się do niego, by porobić zdjęcia i poczuć klimat, który niezaprzeczalnie towarzyszył temu miejscu. Nigdy nie przypuszczałam, w jakich okolicznościach przyjdzie mi się tu znaleźć.
Wyszliśmy z auta i skierowaliśmy się w stronę budynku. Z bliska jeszcze bardziej intrygował mnie jego wygląd. Stał na dość dziwnych, jakby pochyłych filarach, które sprawiały wrażenie niezbyt stabilnych. Jednak przecież utrzymały szpital przez tyle lat.
W ciemnościach nie widzieliśmy zbyt wiele. Chciałam spytać Natalie o jakąś latarkę, która chociaż trochę rozjaśniła by nam drogę, ale uprzedził mnie mój ojciec.
- Nie ma takiej opcji. Za duże ryzyko. - odpowiedziała. Okej, w takim razie trzeba radzić sobie inaczej.
Minęliśmy zardzewiały płot i ruszyliśmy w kierunku czegoś na kształt wejścia. Blondynka schyliła się. Podniosła z ziemi drewnianą drabinę i oparła ją o zadaszenie. Będzie ciekawie, pomyślałam. Bez słowa zaczęła się wspinać. Gdy doszła na szczyt, spojrzała na nas wymownie. Popatrzyliśmy po sobie z nadzieją, że ktoś zgłosi się na ochotnika. W sumie niepotrzebnie, i tak każdy musiał by to zrobić. Jednak co myśleć, gdy strach odbiera przekonanie i wolę walki? Marco westchnął głęboko i podszedł do przodu. Później ja. Tata puścił mnie przed sobą, by w razie czego zaasekurować.
- Jest w piwnicach. - rzekła Natalie, gdy wszyscy wdrapaliśmy się na górę.
Dotarliśmy do schodów i skierowaliśmy się na niższe poziomy szpitala.
- Dlaczego od razu tędy nie szliśmy? - spytał blondyn.
- Zamurowane wejście. - odpowiedziała kobieta, nie odwracając się.
Faktycznie, gdy byliśmy na wysokości parteru, zauważyłam ścianę w miejscu, gdzie powinny być drzwi. Schodziliśmy coraz niżej. Ciemność, to jedyne co widziałam. Opierałam się o mur, by się nie potknąć. Z każdym krokiem niepokój tylko wzrastał. Starałam się trafiać na kolejne stopnie, dwa razy prawie upadając. Jednak Marco był obok. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że przy nim jestem bezpieczna. A przynajmniej tak się czuję. Wiem, że na słowo "kocham" jest jeszcze dużo za wcześnie, ale nie potrafię nazwać emocji, które towarzyszą mi, gdy on znajduje się gdzieś w pobliżu.
- To tutaj. - usłyszałam kobiecy głos i zatrzymałam się w miejscu. Po chwili pomieszczenie rozjaśniło się, a ja mogłam wreszcie coś zobaczyć.
- Mario! - blondyn rzucił się w stronę leżącego pod ścianą chłopaka. Ten był poobijany i brudny z wszechobecnego pyłu. Miał na sobie taki sam strój, jak ten, który Marco zostawił u mnie. - To ja, obudź się.
Brunet na początku nie reagował, ale w końcu rozchylił powieki i zamrugał kilka razy.
- Dzięki Bogu. - Marco uściskał go, zapewne czując ogromną ulgę.
Nagle zauważyłam coś w rogu pokoju. A raczej kogoś. Zrobiłam kilka kroków w tamtym kierunku, ale zatrzymała mnie Natalie. Odwróciłam się. Jej wyraz twarzy nie zdradzał kompletnie nic.
- Nie powinno jej tu być. - odezwała się. - Miał być tylko on.
Nie wiedziałam, co się dzieje. Blondynka minęła mnie i nachyliła się.
Przeraźliwy wrzask rozszedł się po całym budynku.
Leżąca osoba okazała się kobietą. Patrzyła na nas, na każdego z osobna. W jej oczach widziałam narastające przerażenie. Obejrzałam się za siebie. Mój ojciec stał jak wryty. Wyglądał tak, jakby ją znał.
- Tato? - powiedziałam zaniepokojona. Ten nawet się nie poruszył. To wszystko robiło się coraz bardziej dziwne. Nagle jego oczy powędrowały w moim kierunku. Słowa, które wypowiedział sprawiły, że prawie zmiotło mnie z nóg.

- To twoja matka.


________________________
Dziś trochę krótszy, za co przepraszam. Chciałam dodać wcześniej, ale nie miałam czasu i siły ;( Rozdział jest więc w takiej postaci, może nie do końca mnie zadowala, ale już trudno, może wam chociaż trochę przypadnie do gustu ;) Komentujcie, krytykujcie, będę wdzięczna :D

sobota, 21 marca 2015

Rozdział 11.

"If this is love I don't wanna be hanging by the neck
Before an audience of death."   Get Scared - Sarcasm

Gdy otworzyłam oczy, wszystko wydawało się takie obce. Dopiero po kilku sekundach zaczęłam rozpoznawać poszczególne przedmioty. To nie było moje mieszkanie. To było mieszkanie, w którym znalazłam Marco. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się tam znalazłam. Lekko podniosłam głowę, by zobaczyć, która godzina. Za oknem panował półmrok. Na zegarku obok łóżka widniała 4:25.
Naprzeciwko mnie stała ogromna szafa. Koło niej, na krześle siedziała ciemna postać.
- Kim jesteś? - powiedziałam zdecydowanie zbyt cicho. Mimo, że ten ktoś był adresatem mojego pytania, bardzo nie chciałam, by mnie usłyszał. Po chwili zrozumiałam, że musiałabym odezwać się naprawdę głośno, bo jegomość najzwyczajniej w świecie spał.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że koniecznie musiałam wyjść do toalety. Właściwie, to po ostatnich wydarzeniach było mi obojętne, czy zwrócę na siebie uwagę. Jednak zachowywałam ostrożność. Powoli zsunęłam się z łóżka i na palcach przemieściłam się do drzwi. Były uchylone. Z pokoju obok dochodziły dźwięki rozmowy. Rozróżniłam dwa głosy męskie i dwa należące do kobiet. Nie rozpoznałam tylko jednego z nich.
- Blondasa zostawimy, a resztą sam się zajmę. - powiedział zadowolony Pete.
- To nie takie proste... - odezwała się niezidentyfikowana kobieta.
- Ona ma rację, po co się narażać? - tym razem usłyszałam swoją matkę. - Przekonam ich, żeby siedzieli cicho...
- Czy ty siebie słyszysz? - wybuchnął Cris - Wiem, że to twoja rodzina, ale dobrze wiedziałaś, w co się pakujesz i na co ich narażasz. Ostrzegałem, że nie obędzie się bez ofiar.
Stłumione łkanie.
- Przestań się mazać. Zastanówmy się lepiej, jak wyciągnąć od tamtego notes. Natalie, rozmawiałaś z nim. Ile się dowiedziałaś? - zwrócił się do dziewczyny.
- Właściwie to niewiele. Utrzymuje, że nie wie o co chodzi.
- Jasne. - zaśmiał się Pete. - O Szyfrach pewnie też, co? Ktoś kiedyś musiał go uświadomić.
Nagle na moich ustach pojawiła się czyjaś dłoń. Szarpałam się, ale na próżno.
- Ćśś, błagam, nie krzycz, bo usłyszą. - szepnął męski głos. Jego posiadacz odwrócił mnie w swoją stronę.
- Marco, to ty. - wtuliłam się w jego tors. Poczułam niesamowitą ulgę. Parę godzin temu zastanawiałam się, czy mnie zostawił, albo czy w ogóle jeszcze żyje. Na szczęście żadna z tych myśli się nie sprawdziła. Łza spłynęła mi po policzku.
- Tak bardzo się bałam. - zapłakałam cicho.
- Spokojnie, już jestem przy tobie. - pocałował mnie w czoło i odsunął od siebie, by spojrzeć mi w oczy. Zaniemówiłam. W słabym świetle widziałam tylko cienie na jego twarzy, a jednak udało mi się dostrzec spływający na nią rumieniec. - Przepraszam, j-ja... - jąkał się. Ja też nie wiedziałam, co powiedzieć. Wiem za to, że to co zrobił bardzo mi się spodobało. Wreszcie czułam, że ktoś się o mnie martwi.
- Nie przepraszaj. Ja... dziękuję. - uśmiechnęłam się nieśmiało. Marco przyciągnął mnie do siebie i objął. Staliśmy tak dobre kilka minut, ale niestety wszystko kiedyś się kończy.
- Pójdę po nią. - usłyszałam stłumiony głos za drzwiami. Tym razem bliżej niż przedtem.
Ostatnie spojrzenie w stronę chłopaka. Oboje rzuciliśmy się szybko na swoje miejsca. Przykryłam się kołdrą prawie po uszy i czekałam.
Znów to uczucie - strach i panika. Do tego doszła narastająca chęć zemsty. Za wszystko, co przeżyłam przez trzy ostatnie dni, za kłamstwa, za lęki. Za świadomość, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczeństwo. To pojęcie względne. W każdej chwili życie może podważyć dosłownie wszystko, w co wierzyłeś. Odwrócić się o 180 stopni. Lub po prostu się skończyć.
Gdy tak leżałam, uświadomiłam sobie, że nie czuję już bólu w nadgarstku. Drugą ręką natrafiłam na bandaż, nowy, fachowo zawiązany. Jednak nie wszyscy są tu tacy źli, pomyślałam. Kroki na chwilę ucichły. Zastąpiły je dźwięki rozmowy.
- Masz eter? - szepnęła dość głośno Natalie.
- Mam. - odpowiedział Pete. - A co? Sama chcesz to zrobić? Cris nieźle cię zmienił. Pamiętam jak cię poznałem. Byłaś taka wycofana, a teraz...
- Dobra, skończ. Wejdź pierwszy, żeby przytrzymać chłopaka, na wypadek jakby się wyrywał. Ja się zajmę dziewczyną. - powiedziała pewnie, a mnie ogarniało coraz większe przerażenie.
Drzwi skrzypnęły. Ktoś ciężkim krokiem wszedł do pokoju. Nie miałam pojęcia co teraz będzie. Żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Totalna pustka.
Usłyszałam coś. Brzmiało jak przytłumiony oddech. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Marco, ale myliłam się. Poczułam, jak ktoś ściąga ze mnie kołdrę. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam ją. To kobieta z taksówki. Zmroziło mnie, gdy przypomniałam sobie o tamtej sytuacji. Widziałam ją w akcji, więc byłam pewna, że jest niebezpieczna.
Podniosłam się. Na podłodze leżał nieruchomo postawny mężczyzna. Pete?
- Zbierajmy się, zanim się zorientują. - szepnął blondyn, a ja nie mogłam nic z tego zrozumieć. Nagle współpracują? Nie było czasu na przemyślenia, poza tym wciąż jakoś dziwnie mu ufałam. Cicho zeszłam z łóżka, uważając na nieprzytomnego Pete'a. Ten ani drgnął, jednak nie uspokoiło mnie to. Przecież było ich więcej.
- Twój ojciec jest na górze, pójdziemy po niego i wiejemy na dobre. - dziewczyna spojrzała na mnie.
- A co z mamą? - spytałam.
- Jest z nimi w zmowie...
- A ty nie? - przerwałam jej gwałtownie, może trochę zbyt nerwowo.
- Natalie jest po naszej stronie. - wtrącił Marco. - Opowiedziała mi o wszystkim. Nigdy nie uwierzysz, do czego mnie potrzebują.
- Nie ma na to czasu, porozmawiamy w drodze.
- W drodze dokąd? - spytałam, jednocześnie zastanawiając się, o czym mówił Reus. Fakt, z jakiegoś powodu musieli go uprowadzić, a ja może wreszcie dowiem się z jakiego.
- Trzeba się gdzieś ukryć. Teraz nigdzie nie jest bezpiecznie. Myślę, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka do Niemiec. - rzekła. - Później jeszcze zobaczymy.
Nie odpowiedziałam. W tym momencie chciałam tylko znaleźć się blisko rodziców. Nie bać się. Ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych. Natalie bezszelestnie nacisnęła na klamkę, po czym wszyscy wyślizgnęliśmy się na zewnątrz. Cicho wmaszerowaliśmy na wyższe piętro. Dziewczyna, jak gdyby nigdy nic wyciągnęła klucze i weszła do przedpokoju. Zamurowało mnie. Cholera, przecież to moje mieszkanie! Marco wydawał się być niewzruszony całą sytuacją, a może po prostu nie zwrócił na to uwagi. Wyglądał na zamyślonego. Ciekawe, nad czym się tak zastanawiał? Nie czekając na niego, wparowałam do środka. Blondynka klęczała na podłodze w kuchni.
- Hej, budzimy się! - lekko klepała tatę po twarzy. Ten siedział na ziemi przykuty do kaloryfera. Podeszłam bliżej i również przyklękłam.
- To ja, słyszysz mnie? - powiedziałam spokojnie, choć wcale się tak nie czułam. Ojciec lekko rozchylił powieki. Podniósł wolną rękę i chwycił się za głowę, a grymas na jego twarzy mówił wszystko. - Co mu jest? - zwróciłam się do kobiety.
- To, co miało przytrafić się tobie. Eter etylowy. Ma właściwości narkotyczne, nasenne i znieczulające. Bardzo pożyteczna rzecz.
Boże. Czy oni są normalni?
Natalie wyciągnęła z kieszeni mały, srebrny kluczyk i otworzyła kajdanki.
- Pomóż mu wstać. - spojrzała na Marco stojącego w przedpokoju. - A ty bierz co musisz i wychodzimy. - tym razem zwróciła się do mnie. Przytaknęłam i szybkim krokiem ruszyłam do siebie.
Wzięłam to co najważniejsze, czyli telefon i ładowarkę. Do starej torby treningowej wrzuciłam kilka par spodni, pare koszulek i dwie bluzy. Rozejrzałam się wokół. Te białe ściany wydawały się teraz takie obce. Mimo to nie chciałam ich zostawiać. Nie chciałam zostawiać starych plakatów, popisanych szafek, szuflad pełnych różnych, niepotrzebnych drobiazgów. Nie chciałam zostawiać wspomnień. Nie wszystkie były przyjemne, ale to wciąż wspomnienia. Dzięki nim kształtuje się nasze życie. Nie mogłam wiedzieć, czy będzie do czego wracać. Dziś zdążyłam się przekonać, że do tego domu klucze mają chyba wszyscy. Kto wie, czy nie zrobią sobie tu kolejnego mini-więzienia. Co wtedy stanie się z moimi rzeczami? Spakowałam jeszcze kilka książek, kosmetyki i zeszyt, w którym zapisywałam pomysły na dalszą część mojego opowiadania. Nie rozstawałam się z nim. Pisanie było moją odskocznią od codzienności. Prawdą jest, że mogą odebrać mi wszystko, ale nie są w stanie odebrać mi wyobraźni. Domknęłam torbę i wróciłam do kuchni. Tata stał już o własnych siłach, w dłoni trzymał szklankę z wodą.
- Możemy iść? - spytała Natalie.
- Skoczę jeszcze do toalety. - przypomniało mi się.
Weszłam do środka i załatwiłam, co miałam załatwić, po czym podeszłam do lustra. Przyjrzałam się sobie samej. Oczy podkrążone, zaschnięty tusz do rzęs spływający po moich policzkach. Wyglądałam strasznie. Zdrową ręką szybko przemyłam twarz i przeczesałam włosy.
- Chodźmy. - rzekła Natalie, gdy wróciłam.
Nie wiedziałam jeszcze, jak ogromne znaczenie miałam ja w tej układance.

____________________

Strasznie nie podoba mi się ten rozdział, przepraszam ;n;

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 10.

- Ile chcesz wiedzieć?
W osłupieniu wpatrywałem się w nią. Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Po co to wszystko?
Natalie szybkim krokiem ruszyła w stronę fotela i ciężko na nim usiadła. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą z kamiennym wyrazem twarzy, chociaż widziałem, że próbuje powstrzymać łzy. Chciała grać twardzielkę, chciała ukryć swoją wrażliwą naturę. Chciała, bym wreszcie ją docenił. Oszukiwała samą siebie. Nie miałem zamiaru jej współczuć, nie po tym, co zrobiła.
A jednak coś we mnie pękło. Ostrożnie podniosłem się z kanapy i podszedłem do niej. Przykucnąłem i chwyciłem ją za rękę. Dziewczyna wybuchła niepochamowanym płaczem. Usiadłem obok niej na oparciu fotela, po czym lekko objąłem ją ramieniem. Położyłem jej głowę na mojej klatce piersiowej i zacząłem głaskać ją po włosach.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem z czułością. Natalie trochę się uspokoiła, ale ciągle słyszałem ciche łkanie. Odczekałem kilka chwil, po czym spytałem:
- Powiesz mi teraz, co się dzieje?
- Myślałam, że mnie kocha. - zaczęła - Mieliśmy razem wyjechać. A teraz ten sms... - znów zaczęła płakać. Podała mi telefon, bym mógł przeczytać wiadomość.

 Hej skarbie, wszystko już gotowe, czekam :* Verr

Przewinąłem do poprzedniej.

Pamiętaj, że jak się z nimi rozprawisz, razem zajmiemy się tą suką. Nie odpuszczę jej. Te pieniądze są nasze i tylko nasze ;D :*** Verr

- Kim jest ta "Verr"? - spytałem. - Czyj to telefon?
- Sama chciałabym wiedzieć kto to. A telefon należy do mojego chłopaka. Byłego chłopaka. - zaakcentowała. Dupek, pomyślałem. Ja też jestem jej byłym, ale nie rozstaliśmy się z mojej winy. Nigdy bym nie zdradził Natalie. Szanowałem ją. To ona była nie fair. Nie wiem, czy kogoś miała. Wiem za to, że nie była ze mną z miłości. Jednak w tym momencie o tym nie myślałem. Dziewczyna została zraniona i nie należy jej jeszcze bardziej dobijać.
- Nie martw się, jak go spotkam, to dam mu w ryj. - uśmiechnąłem się. Ona zrobiła to samo, po czym niepewnie rzekła.
- Ma na imię Cris.
***
Zbliżaliśmy się do niego niemiłosiernie szybko. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na zderzenie. Zamiast tego ostro szarpnęło mną w lewo. Spojrzałam w lusterko. Cris został w tyle. Patrzył na nas ze wściekłością, jednak wydaje mi się, że na jego twarzy zauważyłam lekki uśmiech. Po chwili zniknął mi z oczu.
- Myślałaś, że go rozjadę? - tata spytał z rozbawieniem w głosie.
- Skąd wiedziałeś, że zdążysz go minąć? Przecież tam stało pełno samochodów.
- Nie wiedziałem. - zaskoczył mnie. Dlaczego tak ryzykował?
- Czyli mówisz, że gdyby ktoś zastawił ci drogę, zabiłbyś go? - nie wierzyłam w to co słyszę.
- Zawsze mogłem zahamować.
Nie odpowiedziałam, bo poczułam okropny ból w ręce. Chwyciłam się za nadgarstek i prawie krzyknęłam.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie. Nie dałam rady nic powiedzieć. Łzy samoistnie spływały mi po policzkach. Tata zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Zaświecił lampkę i pochylił się, by obejrzeć moją dłoń.
- Postaraj się nie ruszać. - powiedział gdy odruchowo odsunęłam rękę. Czułam pulsowanie w całym ciele. Serce łomotało mi zbyt szybko.
Odwinął bandaż. Przez chwilę nic nie mówił. W słabym świetle widziałam przerażenie malujące się na jego twarzy. Chciałam zobaczyć co go tak przestraszyło, ale nie spodziewałam się takiego widoku.
Fiolet pomieszany z zielenią od koniuszków palców aż do przedramienia.
Zakręciło mi się w głowie, myślałam, że zemdleję.
- Musimy wrócić do szpitala. - szepnął.
- N-nie, nie tam. Znajdą nas. Gdzie jest najbliższy szpital?
- Za daleko.
- Nie możemy tam wrócić! - wydałam z siebie słaby krzyk.
Tata westchnął głęboko i wychylił się na tył auta. Sięgnął pod siedzenie, po chwili wyciągając z niego mały kluczyk. Odpalił samochód i rzekł:
- W takim razie jedziemy do mnie.
- Do Niemiec? - zdziwiona spytałam, prawie wyjąc z bólu.
- Mam mieszkanie również w Bielsku. - uniósł klucz w górę, po czym podał mi go. - Uważaj na to, nie mam zapasowego.
Już mieliśmy wyjeżdżać na główną drogę, gdy nagle w poprzek, centralnie przed nami stanął czarny Volkswagen Transporter.
Tak, ten sam.
Ze środka wyszedł mężczyzna. W ciemnościach nie byłam w stanie dostrzec twarzy, ale jego postura mówiła wszystko. Wysoki, umięśniony i pewny siebie, szybko szedł w naszą stronę. Z kieszeni, jak mi się wtedy wydawało, wyjął jakiś przedmiot. Wyprostował rękę.
Jeden strzał i w przedniej szybie pojawiła się okrągła dziura, od której odchodziły liczne, pojedyncze pęknięcia. Spojrzałam na tatę.
- Nic ci nie jest? - szepnął.
- Nie, a tobie? - odpowiedziałam. Dawno aż tak się nie bałam.
- Da radę. Schyl się.
Wykonałam polecenie, chociaż wiedziałam, że to nic nie da. Tamten już nas namierzył. Podszedł do drzwi od strony kierowcy. Mocnym szarpnięciem otworzył je i wymierzył w tatę .
- Wysiadaj. - przecedził przez zęby. Ojciec posłał mi pokerowe spojrzenie. Uciekaj, powiedział bezgłośnie, po czym znalazł się na zewnątrz. Nie czekając na nic, z rozmachem wybiegłam z samochodu. Przemieściłam się o niecałe 10 metrów, gdy usłyszałam wołanie. Nie chciałam się zatrzymywać, ale nie miałam wyjścia. On o tym wiedział.
Odwróciłam się. Typ obejmował tatę za szyję i przystawiał mu pistolet do głowy.
- Biegnij dalej! No już, na co czekasz!? - krzyknął zaciskając ucisk. W moich myślach nie działo się kompletnie nic. Półświadomie ruszyłam w ich stronę. Nie wiedziałam co mam zamiar zrobić. Wiedziałam za to, że nie mogę pozwolić, by jedynej osobie, której mogę teraz ufać stała się krzywda. Nie czułam już bólu, jeszcze przed momentem rozrywającego moją rękę. Nie czułam nic. Tylko napływającą adrenalinę. Zbliżałam się, z każdą chwilą ryzykując coraz bardziej.
- Uuu, widzę, że masz ała - zrobił minę mającą naśladować smutek. - Wujaszek Pete się tym zajmie.
Wycelował broń we mnie. Machinalnie zatrzymałam się w miejscu.
- No podejdź, zaraz to wszystko się skończy. - powiedział udając troskę. Przeniosłam wzrok na tatę, który ciągle próbował się wyrwać, jednak był już dużo słabszy.
Z Volkswagena wyszła jakaś postać. Kobieta. Z daleka nie byłam w stanie jej rozpoznać, ale z każdym  kolejnym centymetrem, coraz bardziej kogoś mi przypominała.
- Mieliśmy jechać... - stanęła w miejscu. W ciemności nie widziałam jej twarzy, więc nie mogłam powiedzieć, dlaczego zamilkła. Zrobiła kilka kroków do przodu, przez co objęły ją światła reflektorów jednego z aut.
- Emilia... - spojrzała na mnie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wpatrywałam się w nią ze łzami w oczach, które w tym momencie mogły oznaczać wszystko.
- Mówiłem, że zaraz wracam. - mężczyzna wydawał się być niewzruszony zaistniałą sytuacją.
- Pete, sukinsynu! Mieliśmy jechać po Cris'a, a nie napadać na przejezdnych!
- To nie są zwykli przejezdni. Przecież widzę, że się znacie. - powiedział zupełnie obojętnie.
- Puść go i nie wygłupiaj się! - warknęła. Pete westchnął rozczarowany, po czym rozluźnił ucisk. Mój ojciec upadł na kolana i zaczął bardzo łapczywie oddychać. Podbiegłam i przytuliłam go. Mimowolnie zaczęłam płakać. Poczułam, jak ktoś mnie obejmuje. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam ją.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytałam. Mama nie miała odwagi patrzyć mi w oczy. - O co tu chodzi?
- Też chciałbym wiedzieć. - odezwał się mój drugi rodzic.
Nie zdążyła się odezwać, bo przerwałam jej przeraźliwym krzykiem. Ręka bolała mnie tak, jakby była ucinana na żywca. Nie mogłam oddychać, nie wiem czy z cierpienia, czy ze strachu.
- Mój Boże, musimy jechać do szpitala! - wrzasnęła mama, podnosząc się z ziemi.
- Nie! - ryknęłam ostatkiem sił.
- Jedziemy do mnie. - tata pomógł mi wstać i zaczął prowadzić mnie do samochodu, zostawiając zaskoczoną kobietę z tyłu. Ta podbiegła i chwyciła go za ramię.
- Jestem anestezjologiem i nie pozwolę na to, by moim dzieckiem zajmował się jakiś pieprzony chirurg plastyczny! - ryknęła.
- A ja nie pozwolę, by żyła z kimś tak nieodpowiedzialnym jak ty! - odburknął. - Masz pojęcie, co działo się z twoją córką, gdy ty prowadziłaś się ze swoim lalusiem? Nie? No popatrz! Wyobraź sobie, że Emilia miała wypadek samochodowy i mogła zginąć! - warknął tak, że mama musiała się cofnąć. Przez moment nic nie mówiła.
- A ty? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? - spytała cicho. - Gdzie byłeś, gdy twoja córka przeżywała ciężkie chwile, gdy pierwszy raz się zakochała? - dodała głośniej. Ostatnie słowo coś mi uświadomiło. Nigdy tak naprawdę się nie zakochałam. Do teraz. Problem w tym, że Marco może być wszędzie. Może jest z nimi, uwięziony gdzieś w ciemnościach. A może jest w domu, z dziewczyną, bezpieczny. Może zostawił mnie na pastwę losu. Nagle straciłam grunt pod nogami.
Zemdlałam.

_______________________

Jeeej, wreszcie dwucyfrowy rozdział ^^ Mam nadzieję, że w miarę podoba wam się rozwój akcji, chociaż wiem, że to opowiadanie nie postępuje zbyt szybko jeśli chodzi o czas wydarzeń ;) Jeśli ktoś to czyta, uprzejmie proszę o zostawienie po sobie komentarza :D Do następnego!

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 9.

Odwróciłam się.
- Oh, to pan. Myślałam, że miał pan pozwolić mi odpocząć. - uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale nieśmiało. Lekarz stał w miejscu.
Gdy przyjrzałam mu się bliżej, zamarłam. W ręku trzymał strzykawkę. Wolnym krokiem zaczął podchodzić coraz bliżej.
- Pytałem dokąd się spieszysz, Emi.
- Jaa... - nic nie przychodziło mi do głowy. Nagle coś sobie uświadomiłam.
Nikt nie mówi do mnie Emi. Pierwszy i ostatni raz słyszałam to wczoraj przez telefon. Ten głos. Jak mogłam się nie zorientować? Cris. Muszę wiać.
- ...chciałam iść do toalety. Ubrałam się, bo wie pan, nie chciałam paradować po korytarzu w piżamie i...
Zaśmiał się. Znów ta cholerna pewność siebie. Już nie wyglądał jak sympatyczny lekarz martwiący się o zdrowie pacjenta. Jego wyraz twarzy zdradzał wszystkie najgorsze zamiary i emocje.
- Przestań już, bo nie mamy czasu. - wciąż powoli zmierzał w moją stronę. Plecami dotknęłam ściany. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś do obrony. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nic takiego nie znalazłam.
Nagle, ot tak, mężczyzna bezwładnie upadł na podłogę. Za nim, ze strzykawką stał mój ojciec.
- Tato! - rzuciłam mu się w ramiona.
- Chodźmy stąd, szybko. - powiedział, zachowując wątpliwy spokój i pociągnął mnie za rękę. Przemknęliśmy przez całą placówkę, mijając zdezorientowanych pacjentów i lekarzy. W końcu niecodziennie widuje się sprinterski slalom między łóżkami szpitalnymi i wózkami inwalidzkimi. Swoją drogą - spore przepełnienie musi tam panować, skoro niektórzy są zmuszeni leżeć na korytarzu. Nie wnikam, nie ma na to czasu.
Gdy dotarliśmy na parking podziemny, od razu wiedziałam, który samochód należy do mojego ojca. Zatrzymaliśmy się przed czarnym Oplem Insignią na niemieckich numerach. Pamiętam, jak kiedyś podjechał nim pod nasz dom, by porozmawiać z mamą. Wtedy nie interesowało mnie, o co mogło chodzić. Byłam uprzedzona do taty od samego początku, od kiedy od nas odszedł. Teraz, z dnia na dzień, wszystko się zmieniło.
Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam zajął miejsce za kierownicą. Gdy usiadłam, wszystko wokół zaczęło wirować. Chwyciłam się za głowę i zamknęłam oczy. Zabandażowany nadgarstek zaczął pulsować bólem. Myślałam, że zwariuję.
- Co się dzieje!? - prawie wykrzyczałam.
- Spokojnie, zaraz ci przejdzie. To przez osłabienie. - powiedział - Już jest dobrze.- objął mnie ramieniem. Z bezsilności zaczęłam płakać. Właściwie to nie wiedziałam, co teraz będzie. Wreszcie, na chwilę, czułam się bezpieczna. Ale niczego nie rozumiałam. Skąd wiedział?
- Jestem ci winien wyjaśnienia. Tak, jeszcze kilka.
Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem.
- Nie powiedziałem ci wszystkiego. Myślałem, że to nie będzie konieczne. Miałem taką nadzieję...
- Tato jedź! - krzyknęłam, kiedy zobaczyłam biegnącego w naszym kierunku Cris'a. No to pogadamy później.
- Jasna cholera. - warknął przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik momentalnie zaczął chodzić, a samochód ruszył z piskiem opon. Jednak nie w tę stronę, w którą się spodziewałam.
Jechaliśmy prosto na niego.
Patrzyłam na to, jakbym stała gdzieś obok. Jakbym nie uczestniczyła w tym wszystkim bezpośrednio. Mimo wszystko wierzyłam, że mój ojciec wie, co robi.
Pięć metrów.
Cztery metry.
Trzy metry.
Dwa.
Metr.
***
W pokoju panowała ciemność. Przebudziłem się niecałe 5 minut temu, więc moje oczy w miarę zdążyły przyzwyczaić się do mroku. Skądś znałem to pomieszczenie. Leżałem chyba na kanapie, jednak nie to było ważne. Pianino.
Nie, niemożliwe. To nie może być ten sam instrument. Ale wszystko inne też pasowało. Znów tu jestem?
Nie miałem czasu na zastanawianie się nad tym, bo nagle ktoś zapalił światło. Odruchowo zamknąłem oczy i zacząłem gwałtownie mrugać, by po chwili ujrzeć .
Natalie stała obok drzwi z beznamiętnym wyrazem twarzy. W ręku trzymała szklankę z przezroczystym płynem.
- Widzę, że już nie śpisz. - powiedziała cicho, robiąc kilka kroków w moją stronę. Zauważyłem lekki, przelotny uśmiech na jej ustach, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Patrzyłem na nią przenikliwie, by znaleźć coś, czym się zdradzi. Jednak niczego takiego nie było. Mimo wszystko nie ufałem jej.
Usiadłem, podnosząc się na rękach. Wszystko potwornie mnie bolało. Dziewczyna chyba zauważyła moją minę.
- Masz tu rozpuszczoną tabletkę przeciwbólową, powinna pomóc. - postawiła szklankę na stoliku.
Ale zaraz.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie jakieś świństwo? - spytałem podejrzliwie.
- Gdybym chciała cię otruć, już dawno bym to zrobiła. Nie czekałabym, aż się łaskawie obudzisz. - powiedziała. Brzmi nawet logicznie. Kolejne pytanie, jakie od razu mi się nasunęło: gdzie jest Emilia? Natalie chyba czytała mi w myślach.
- Pewnie zastanawiasz się, co się stało z twoją przyjaciółeczką. - zaczęła - Spokojnie, nic jej nie jest. Leży w szpitalu, ale to nic poważnego.
- Na pewno jest bezpieczna? I dlaczego ja jestem tutaj?
- Na razie nic jej nie grozi. Gorzej z tobą. Jeden zły wybór z twojej strony i oboje skończycie tak, jak twój kumpel.
- Co zrobiliście Mario!? - krzyknąłem. Rozmowa robiła się coraz mniej przyjemna.
- Dowiesz się w swoim czasie. - powiedziała. W jej głosie przez cały czas słyszałem coś w rodzaju zawahania. Jakby nie była pewna tego, czy dobrze robi. Mimo wszystko ciągnęła dalej - Jesteś tu, bo za dużo wiesz.
- Co takiego? Kobieto, ja ich nawet nie znam! Ciebie też wolałbym nigdy nie poznać. - chyba zrobiłem jej przykrość tym stwierdzeniem. Starała się to ukryć, ale zbyt długo byliśmy razem, bym teraz nie rozpoznawał jej charakterystycznej mimiki.
- Nie chodzi o to, kogo znasz, ani co ci się wydaje, że wiesz. To coś więcej. Masz pewien istotny dla nas przedmiot. Oddasz go nam, a nikomu nic się nie stanie.
- O czym ty do cholery gadasz? To czyste szaleństwo. - wstałem. Natalie zrobiła to samo, zastawiając mi drogę. Podniosła lekko koszulkę tak, że widziałem wystający zza paska pistolet. Spojrzała na mnie wymownie i wskazała palcem na kanapę, na której przed chwilą siedziałem. Nie miałem innego wyboru, jak tylko wykonać polecenie.
- O co wam wszystkim chodzi? - spytałem spokojnie do granic możliwości.
- O notatnik.
- Notatnik? - totalnie zbiła mnie z tropu.
- Tak, notatnik. Twoja prababcia miała zeszyt, w którym zapisywała przepisy. Daj go nam.
Roześmiałem się. Dziewczyna nie zareagowała. Mówiła poważnie.
- To są jakieś jaja! Wywieźliście mnie z kraju, dwa razy prawie zabiliście, a teraz dowiaduję się, że to wszystko przez jakiś cholerny zeszyt!? - krzyczałem coraz głośniej. Natalie spuściła wzrok.
- Nic nie rozumiesz.
- To mi łaskawie wytłumacz! - nie panowałem nad sobą.
- Nie chodzi o sam zeszyt, ani o przepisy. Chcemy go tylko przejrzeć. Prawdopodobnie właśnie w nim jest... to czego szukamy.
- Posłuchaj. Nie mam pojęcia, o jakim notatniku mówisz. Nigdy w życiu nie słyszałem też, żeby moja prababcia coś takiego prowadziła. - powiedziałem z ironicznym spokojem. - Co jest aż tak ważne, że tak wam na tym zależy? No?
- Nie powinnam ci o tym mówić...
- Więc nie licz, że w czymś wam pomogę! - byłem już naprawdę wściekły. Gdyby nie to, że miała broń, pewnie trzasnąłbym drzwiami przy najbliższej okazji.
Nagle w pokoju obok zadzwonił telefon. Dźwięk był krótki, więc to pewnie sms.
- Nie rób nic głupiego. - powiedziała wstając. Zdenerwowany zastanawiałem się, jak się wymknąć. Mógłbym cicho przejść przez przedpokój i uciec głównym wejściem, ale to zbyt ryzykowne. Zauważyłaby mnie.
Usłyszałem coś w rodzaju warknięcia. Po chwili Natalie stanęła w progu z komórką w dłoni i z wściekłością powiedziała:
- Zdradził mnie. Ile chcesz wiedzieć?

_____________

Tadaaa - Marco wrócił :D Jesteście ciekawi o co chodzi? ;)

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 8.


Nagle przyszła do niej wiadomość. Otworzyła ją. Gdybym nie siedziała, treść pewnie zmiotłaby mnie z nóg.

"Nie ma ich, musieli zwiać. Daj znać jak gdzieś ich zobaczysz. KC"

Widać było, że zastanawia się nad tym, co odpisać. Marco, niczego nieświadomy, siedział opierając się o szybę. Muszę mu jakoś powiedzieć, ale jak? Przegrzebałam kieszenie w poszukiwaniu czegoś... dobra, nie mam pojęcia czego szukałam. W każdym razie znalazłam papierek po gumie do żucia i minki do ołówka automatycznego, które kupiłam poprzedniego dnia. Okej, zawsze coś. Najdyskretniej jak się dało napisałam koślawe "ona jest z nimi" i podałam chłopakowi. Ten chyba na początku nie uwierzył w to, co widzi, ale gdy spojrzał na mnie i mój wyraz twarzy, momentalnie spoważniał.
Do szpitala było jeszcze około 10 minut drogi. Nie mogliśmy jednak tam dotrzeć. Oni wiedzieli dokąd jedziemy. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Przepraszam, czy mógłby się pan zatrzymać na jakiejś stacji benzynowej? Wyszłam z domu w pośpiechu i wie pan... nie zdążyłam skorzystać z toalety.
- Jasne, ale musisz się pospieszyć, bo... - przerwał w pół zdania. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kobieta przystawia mu do uda srebrny pistolet. Taksówkarz ze strachu oddychał coraz szybciej. Zaczął się dusić, to chyba astma. Zjechaliśmy z drogi.
Nie pamiętam nic więcej.

*** <jakiś czas później>

Ostre światło uderzyło mnie znienacka.
- Budzi się - usłyszałam gdzieś obok.
Powoli otworzyłam oczy. Nade mną stał ktoś, kogo nie spodziewałam się zobaczyć.
- Tata?
- Cś, nic nie mów. Miałaś wypadek, ale już jest wszystko w porządku. Jesteś w szpitalu. Na szczęście masz tylko złamany nadgarstek.
Uniosłam głowę i spojrzałam na swoją dłoń. Była cała zabandażowana. Rozejrzałam się po sali. Obok stały jeszcze dwa łóżka, ale nikt na nich nie leżał.
- Co tu robisz? Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - lekko podniosłam głos, ale po chwili tego pożałowałam, bo potwornie zakręciło mi się w głowie.
- Zadzwonili do mnie ze szpitala. W końcu jestem twoim prawnym opiekunem. Najpierw próbowali skontaktować się z twoją mamą, ale nie odbiera telefonu, w pracy też się nie pojawiła.
- Zaraz, która jest godzina? - spytałam.
- Koło 3:00 nad ranem. Byłaś nieprzytomna przez niecałe 8 godzin. Twoja matka ani raz nie zadzwoniła.
Przecież pamiętam jak wychodziła z domu. Mówiła, że ma pilne wezwanie. Czy jest możliwe, żeby dopadli ją zanim tam dotarła?
- Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Nie wiesz wszystkiego - przerwał milczenie. - To prawda, zdradziłem swoją żonę. Przyznaję również, że był to największy błąd mojego życia. Ale ona też nie była fair. Pamiętasz wujka Paula z Niemiec? To u niego mieszkałem po tym, jak wyrzuciła mnie z domu.
- Wcale jej się nie dziwię - wtrąciłam z przekąsem.
- Zaczekaj. Spędziłem u niego jakieś 2 miesiące. Gdy znalazłem mieszkanie do wynajęcia, bardzo się cieszyłem. On nie podzielał mojego entuzjazmu, ale nie przeszkadzał. Gdy przyszedł dzień wyjazdu, postanowił opowiedzieć mi o wszystkim.
- O wszystkim? To znaczy o czym?
- Dziewczyna, z którą zdradziłem twoją mamę miała na imię Veronica. Upiła mnie i zaciągnęła do łóżka. Wiem, to moja wina, że nie stawiałem oporu, ale nie o to chodzi. Ona była znajomą Paula. Powiedział mi, że...
- Że co? - odezwałam się, gdy przerwał.
- ...że to moja żona ją wynajęła. Od dawna chciała się ze mną rozwieść, potrzebowała tylko pretekstu i dowodu dla sądu.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Mama by tego nie zrobiła. Każdy, ale nie ona.
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Na początku myślałem, że Paul żartuje ze mnie w bardzo drastyczny sposób, ale po jakimś czasie wszystko nabrało sensu. Skontaktowałem się z Veronicą. Najpierw nie chciała mówić, ale w końcu puściła parę z ust. Okazało się, że Julia zapłaciła jej, by mnie uwiodła, a potem zrobiła sobie ze mną zdjęcia, na dowód.
- Mama zawsze mówiła, że ta kobieta była twoją pacjentką...
- To w pewnym sensie prawda.
- W pewnym sensie?
- Julia wysłała ją do mnie pod przykrywką powiększenia piersi.
Prawie zapomniałam, w czym specjalizuje się mój tata. Chirurgia plastyczna. Pełno lasek napalonych na cycki w większym rozmiarze. I na przystojnych lekarzy.
- Czy możesz mi obiecać, że chociaż spróbujesz mi wybaczyć?
- Nie wiem... Muszę się nad tym zastanowić. Przepraszam, ale mam straszny mętlik w głowie. - to prawda, czułam się, jakbym zaraz miała zemdleć. Miękko opadłam na poduszkę. W myślach, jak film, wyobraziłam sobie mamę dającą pieniądze jakiejś skąpo ubranej kobiecie. To do niej totalnie niepodobne. Nie chciałam wierzyć w słowa ojca, jednak coś w środku podpowiadało mi, że mówi prawdę. Nie rozumiałam tylko jednego.
- Skoro to ona chciała od ciebie odejść, po co wciąż trzyma twoje ubrania? Gdy ludzie się rozstają, przeważnie wolą o drugiej osobie zapomnieć i pozbyć się jej rzeczy. Dlaczego tego nie zrobiła?
- O to musisz spytać swoją matkę, jak tylko się pojawi. - powiedział wstając. - Pójdę już, odpoczywaj. I proszę, przemyśl to, o czym rozmawialiśmy.
- Tato... Przepraszam, że tak cię traktowałam. Za każdym razem, gdy przyjeżdżałeś, by się ze mną zobaczyć, ja... o niczym nie wiedziałam.
- To ja przepraszam. Jestem winny i tego już nic nie zmieni. Nie zmieni się też to, że cię kocham. Jesteś moją córką i jesteś dla mnie najważniejsza.
 Nachylił się nade mną i pocałował mnie w czoło, po czym wyszedł.

Nagle coś do mnie dotarło. Co się stało z resztą osób w taksówce? Gdzie jest Marco? Jak na zawołanie, do sali wszedł lekarz.
- Widzę, że nasza Śpiąca Królewna wreszcie się obudziła. - powiedział promiennie się uśmiechając. - Gdy spałaś, zrobiliśmy ci podstawowe badania. Oprócz tej ręki, właściwie nic ci nie jest. Jednak wolałbym, żebyś została jeszcze do jutra na obserwację.
Szczerze miałam inne zmartwienia.
- Gdzie jest chłopak, którego ze mną przywieziono?
- Chodzi ci o kierowcę taksówki? Raczej nie nazwałbym go "chłopakiem", ale...
- Nie nie nie, to był blondyn, około metra osiemdziesiąt wzrostu. - przerwałam mu. Wyglądał na zdziwionego.
- Ciekawe, przysiągłbym, że z wypadku przyjechały tylko dwie osoby. Jeśli bardzo ci zależy, mogę to sprawdzić.
- Najbardziej na świecie.
- W takim razie poczekaj sekundkę. - po tych słowach wyszedł z sali zamykając za sobą drzwi.
Gdzie się podziali Marco i ta blondynka? Wiedziałam jedno - nie mogłam czekać. Obok łóżka leżała schludnie ułożona kupka ubrań. Wyprali je. Miło. Wzięłam z góry moje czarne jeansy i powoli zakładałam je pod kołdrą. Po chwili wrócił lekarz.
- Tak jak mówiłem na początku, tylko ty i taksówkarz.
- No trudno, dziękuję. - odwzajemniłam uśmiech, którym mnie obdarował. Był bardzo sympatyczny.
- Zostawię cię teraz, prześpij się. Jakby coś się działo, wołaj pielęgniarkę, okej?
- Tak, jeszcze raz dziękuję.
Wyszedł. Tym razem raczej na dłużej. Porwałam z szafki resztę ubrań i zaczęłam gorączkowo je na siebie nakładać. Nie nauczyłam się też jeszcze, że nie powinnam wstawać gwałtownie. Wróciłam więc do pozycji siedzącej, chwilę odczekałam i wreszcie stanęłam na nogi. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy wszystko zabrałam, gdy nagle usłyszałam za sobą:
- Dokąd się tak spieszysz?

_______________________
 Przepraaaszaaam, że taki krótki. I że taki nudny i nic się w nim nie dzieje i nie ma Marco. Ten rozdział zawiera jednak pewne wyjaśnienia, które przydadzą się w dalszej części. Poza tym nie uważam go za udany :< O, i jest 00:13, wtedy pomysły są najlepsze, ale z wykonaniem gorzej ;P