Strony

niedziela, 12 lipca 2015

Koniec z bloggerem :(

Uznałam, że ostatecznie przestaję publikować na bloggerze. Być może kiedyś wrócę, ale wątpię. Nie jest to bynajmniej koniec opowiadania, o nie ;) Kolejne rozdziały będą się wciąż pojawiać na Wattpadzie, gdzie działam od stycznia tego roku. Planuję też pisać tam inne opowiadania, mam 1000 pomysłów na minutę i na pewno je wykorzystam :) Przepraszam za możliwe utrudnienia, ale miałam wiele problemów z przekopiowywaniem rozdziałów z jednej strony na drugą. No trudno, mam nadzieję, że zostaniecie ze mną (o ile ktokolwiek jeszcze jest xd)
Pooozdrawiam ;)

Publikowane i w planach:

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 15.

"Dig up her bones but leave the soul alone
Lost in the pages of self made cages
Life slips away and the ghosts come to play
These are hard times
These are hard times for dreamers
And love lost believers" ~ MS MR - Bones

Czas działał na naszą niekorzyść. Im dłużej jechaliśmy, tym bardziej pogmatwane myśli przebiegały przez moją głowę.

Na pewno już zauważyli, że nas nie ma. Ale czy wiedzą, dokąd zmierzamy? Czy mogę ufać Natalie?

Czy mogę ufać komukolwiek?

Kolejne minuty odpływały w niepamięć. Siedząca obok blondynka milczała, tak jak i ja. Z tyłu nie dochodziły żadne dźwięki, co oznaczało, że wszyscy śpią. Ja nie potrafiłam. Ostatni nawał informacji strasznie mnie męczył, jednak było to zmęczenie psychiczne, skłaniające do coraz głębszych przemyśleń. Sen nie wchodził w grę.

Zastanawiałam się nad wszystkim. Nad rzeczami ważnymi, które miały teraz ogromne znaczenie. Nad błachostkami, jak ilość nieobecności wpisanych do dziennika. Nad tym, co się zmieni, gdy dotrzemy na miejsce.

Co będzie dalej.

Minęliśmy znak mówiący o pozostałej odległości. 52 kilometry. Od naszej ostatniej rozmowy, tylko raz zamieniłyśmy kilka słów. Spytałam o chusteczki higieniczne, bo zaczynał się mój rutynowy, poranny katar. Poza tym nic. Może to i lepiej? Może jeszcze nie powinnam czegoś wiedzieć? Pewnie jeszcze nie czas. A jednak.

- Jesteś ciekawa, co się tu wyprawia, prawda? - zaskoczyła mnie nagłą zmianą tonu. Była spokojna, aż za bardzo. - Widzę, że tak.

Milczeniem zachęciłam ją, by kontynuowała.

- Chodzi o pewien notatnik. A raczej o jego sekretną zawartość.

- Sekretną?

- Szyfry. Znajdują się pod okładką. - powiedziała cicho - Zastanawiasz się czym są?

Przytaknęłam.

- Dlaczego mi o tym mówisz? - spytałam, lekko zdziwiona.

- To już także twoja sprawa. Poza tym i tak wiesz za dużo. Nie ma odwrotu. - spojrzała na mnie, a całym mym ciałem ponownie zawładnęło uczucie niepokoju.

- Mów. - odparłam szybko.

- Szyfry to nieograniczony dostęp do wszystkiego. Hasła, kody, znaki, którymi złamiesz każde zabezpieczenie, dostaniesz się do wybranej bazy danych. Limity nie istnieją. - rzekła.

- Banki, sejfy, rządowe skrytki... - wymieniałam z niedowierzaniem.

- Dobrze kombinujesz. Ale to trudniejsze niż myślisz. Potrzebna jest osoba, która potrafi ich używać. Tak zwany Posiadacz. W naszej grupie to ja. Beze mnie nie są w stanie nic zrobić.

***

Rodzice Emilii spali w najlepsze, oparci o siebie, jak nowożeńcy. Uśmiechy na ich twarzach mówiły wszystko, co powinny.

Miłość.

Jak dobrze znam to uczucie? Czy w ogóle je znam? Miłość syna do matki, albo brata do siostry jest sprawą odrębną, to coś zupełnie innego. Mnie chodzi o mężczyznę i kobietę jako zakochanych w sobie ludzi, dla których reszta świata poza drugą osobą nie istnieje.

Z Natalie byłem przez prawie rok. Po jakimś czasie zauważyłem, że po prostu się nie rozumiemy. Próbowałem ogarnąć jej tok myślenia, ale nie jestem jasnowidzem. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że kręci z jakimiś ciemnymi typkami. Czy już wtedy współpracowała z Cris'em i Pete'em? Nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że oszukiwała mnie na każdym kroku. Kolejne wyjścia do koleżanek o 23:00. Narkotyki. Kilkukrotne wizyty policji i jej poplątane tłumaczenia. To wszystko przestało mieć sens. Miarka przebrała się, gdy szukając chusteczek, w jej torebce znalazłem broń. Dałem ultimatum - albo wszystko mi wyjaśni, albo to koniec. Wybrała drugą opcję. W głębi serca chciałem jej wybaczyć i wrócić do dawnego życia. Ale czy mógłbym jeszcze żyć, jak kiedyś?
- Gdzie jesteśmy? - z przemyśleń wyrwał mnie Mario, który właśnie się przebudził.
- Nie wiem. - odpowiedziałem tylko.
Brunet ziewnął, zasłaniając usta dłonią i lekko się wyprostował. Dopiero teraz zauważyłem kurz na jego włosach. Ręce również miał nim pokryte, plus kilka zadrapań i ślad po sznurze na nadgarstkach.
- Ile pamiętasz? - spytałem.
- Wszystko, od kiedy po raz pierwszy obudziłem się w tamtej piwnicy.
- A wcześniej?
- Tylko tyle, że graliśmy jakiś mecz.
- Nie "jakiś mecz", tylko finał Ligi Mistrzów! - z uśmiechem szepnąłem podekscytowany. Chciałem to wykrzyczeć, ale ze względu na śpiącą obok parę, opanowałem się. - Wygraliśmy, rozumiesz?
Przez chwilę milczał. Patrzył przed siebie z obojętnym wyrazem twarzy. Wszystko, co przeżywał było widoczne jedynie w jego oczach. Spojrzał na mnie, a ja mogłem wyczytać emocje, które nim targały.
- Chyba sobie przypominam. - uśmiechnął się szeroko.
- Ja niestety nie.
- Więc skąd wiesz?
- Od niego. - wskazałem na mężczyznę śpiącego obok mnie. Mario powędrował tam wzrokiem i zaśmiał się cicho.
- Kto to w ogóle jest? - spytał.
- To skomplikowane... - zacząłem - Oni są rodzicami dziewczyny, która uratowała mi życie.
- Tej tam? - wymownie ruszył głową w stronę przednich siedzeń.
- Tej tam.
Milczeliśmy przez kilka niekończących się minut. Korciło mnie, by zapytać o to, co działo się w piwnicy, ale ogarniało mnie dziwne przeczucie, że nie chcę tego usłyszeć. Przyjaciel chyba zauważył, że się zastanawiam. Przez moment nie reagował.
- Widziałem straszne rzeczy, Marco. - powiedział nagle.
- O czym ty mówisz?
- Była nas trójka. - przerwał, ale zaraz kontynuował - Ja, ta kobieta i pewien chłopak, około 17-letni. Rozmawialiśmy chwilę. Miał na imię Marcel, pochodził z Essen. - ciągnął.
- Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? - spytałem zaniepokojony. Tak naprawdę znałem odpowiedź, ale zbyt mnie przerażała, bym mógł ot tak w nią uwierzyć.
- Zabrali go, gdy spałem.
- Kto? - zerwałem się.
- Jakichś dwóch kolesi. Obudził mnie krzyk Marcela. Tylko jeden. Później cisza. - przerwał - Najgorsza cisza, w jakiej kiedykolwiek byłem zmuszony przebywać.
Słuchałem jego słów, gdzieś w głębi czując narastające ciśnienie. Przecież równie dobrze mogli zacząć od niego. Ale Mario przeżył.
Mówił o dwójce mężczyzn. Nie musiałem się zastanawiać, kim byli. To oczywiste - Cris i Pete nie odpuszczą.
- Po pewnym czasie przywieźli ją - wskazał na przytuloną do ojca Emilii kobietę. - Wiedzieli, że rozmawiałem z Marcelem, więc tym razem zakleili mi usta. Bali się. Może tego, że zaplanujemy ucieczkę. Nie wiem.
- Gdybyśmy nie przyjechali, pewnie któreś z was byłoby następne. - stwierdziłem przerażony.
- Dziękuję. Wiem, że to absurdalnie mało, ale tylko tyle mogę teraz zrobić. Dziękuję.
Poklepałem go po ramieniu i uśmiechnąłem się. Niesamowicie się cieszyłem, że nic mu nie jest. Wiedziałem jednak, że dopóki Cris i Pete są na wolności, nie jesteśmy ani trochę bezpieczni.
- Pojawiła się też jakaś kobieta. - zaskoczył mnie. - Miała chyba z 20 lat. Właściwie to była tylko przez moment, nic nie mówiła. Przyszedł z nią jeden z tych facetów.
Przerwał. Czułem nieuzasadniony niczym niepokój. Nie pomyliłem się.

- Mówił do niej Veronica.

___________________________________________
OMG skończyłam ;u; Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak mi się zdaje, że jest ;P Ogólnie to dodaję ten rozdział z Rimini. Tak, jestem teraz we Włoszech i chciałabym tu zostać na zawsze, bo mam dość swojej klasy. No ale nic, trzeba korzystać ;D Wszystkich was serdecznie pozdrawiam ze słonecznej Italii :*

czwartek, 7 maja 2015

Rozdział 14.

"So stop apologizing

There's nothing wrong with being different

Despite their accusations

You've always proven that you're better" ~EarlyRise - Wasteland

Droga do samochodu nie zajęła zbyt wiele czasu. Ilość miejsc też nie stanowiła problemu. Jednak ktoś musiał usiąść z przodu. Popatrzyliśmy na siebie. Natalie już zamykała drzwi od strony kierowcy, ale gdy zauważyła naszą konsternację, spuściła wzrok z irytacją i uderzyła się ręką w czoło robiąc klasyczny "facepalm".

- Marco, idziesz? - spytała. Blondyn zawahał się.

- Ja pójdę - powiedziałam. Była to decyzja totalnie spontaniczna, jednak kiedy ujrzałam wdzięczność w jego oczach, wiedziałam, że dobrze zrobiłam. Co prawda pewnie będę czuła się nieswojo w towarzystwie Natalie, ale cóż, może wreszcie czegoś konkretnego się dowiem.

Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu byłam zwykłą nastolatką, dla której największy problem stanowiły słabsze oceny w szkole. Właśnie, szkoła. Opuściłam już 3 dni nauki, ale nie żałuję. Nienawidzę tego miejsca, tych fałszywych ludzi. Zawsze byłam outsiderem, jednak bardzo mi to pasowało. Taki mam charakter. I przeraża mnie masowa znieczulica w stosunku do inności i odrębności, jaka panuje wśród coraz większej liczby osób. To jak rozszerzająca się na ogromną skalę epidemia, powodująca nieodwracalne zniszczenia - często nawet śmierć. Samobójstwa. Depresja. Uzależnienia. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że ich słowa zostawiają trwałe ślady w czyjejś psychice. Widoczne tylko dla duszy.

Jestem inna. Nie staram się wpasować, bo po prostu nie widzę w tym sensu. Mam dwie prawdziwe przyjaciółki i w zupełności tyle mi wystarczy. Nie chcę na siłę pozyskiwać znajomości, zwłaszcza jeśli miałyby być nieszczere.

To właśnie ja. I nie mam zamiaru niczego w sobie zmieniać. A przynajmniej nie miałam - do teraz. Jeden dzień, jedna decyzja, jedno spotkanie. Zastanawiam się, jak wyglądałoby dziś moje życie, gdybym wtedy postąpiła inaczej. Gdybym wezwała policję, albo uznała, że nic nie słyszałam i po prostu wróciła na górę.

Czy poznałabym prawdę?

Różne myśli krążyły po mojej głowie. Kiedy wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, Natalie przekręciła kluczyk w stacyjce i zapięła pas. Samochód ruszył.

- Więc... - zaczęłam, nie bardzo wiedząc, co chcę powiedzieć. - ...jedziemy do Niemiec. Dokąd konkretnie?

- Witten. - odparła. Krótko, zwięźle i na temat. Chyba nie miała ochoty na rozmowę. Ale ja musiałam wiedzieć! To już od jakiegoś czasu dotyczy mnie bezpośrednio.

- O co w tym wszystkim chodzi? - postanowiłam zaryzykować, pytając prosto z mostu.

- Nie powinno cię to interesować.

Aha.

- Serio tak uważasz? - odwróciłam się do niej - Nie sądzisz, że wypadałoby mnie wtajemniczyć w te wasze chore gierki?

- Nie widzę takiej potrzeby. - rzuciła sucho i obojętnie. Świetnie.

Zrezygnowana sięgnęłam do torby i wyjęłam swój zeszyt. Nie miałam nastroju do pisania, ale uznałam, że przejrzę stare notatki. I tak nie było nic innego do roboty. Otworzyłam go na ostatniej stronie, gdzie znajdowały się pomysły na kolejne rozdziały opowiadania. Kątem oka widziałam, jak Natalie spogląda na mnie ukradkiem.

- To twoje? - spytała, udając obojętność. Coś jednak musiało być na rzeczy, bo jej głos brzmiał bardzo niepewnie. Jakby była spięta.

- Nie powinno cię to interesować. - odburknęłam, przedrzeźniając ją. W myślach dałam sobie piątkę. Brawo, Emilia. Wygrałaś ten pojedynek na bezsensowną ripostę. W nagrodę dostajesz zimny prysznic w postaci opierdzielu od Szanownej Królowej Natalie, która zrobiła się cała czerwona na twarzy. Zdenerwowałam ją. To już 1:0 dla mnie.

- Zgaś światło. - przecedziła przez zęby - Chyba, że chcesz, żeby ktoś nas zobaczył.

- Niby kto ma nas zobaczyć o 5:00 nad ranem?

- Hmm, pomyślmy... - dotknęła palcem ust, udając, że się zastanawia - Może twoja mamusia cię szuka? Ah, zapomniałam, że nią nie jest. Gapa ze mnie. - uśmiechnęła się cynicznie. Miałam ochotę dać jej w twarz. Uznałam jednak, że nie będzie miała satysfakcji, jeśli zachowam spokój. Wyprowadzę ją tym z równowagi.

- Widać. - ucięłam.

Przez następne 20 minut nikt się nie odezwał. W powietrzu czułam narastające napięcie między mną a siedzącą obok blondynką. Milczenie było nie do zniesienia, ale co mogłam powiedzieć? Uznałam więc, że spróbuję zasnąć. Ułożyłam się w miarę wygodnie, zamknęłam oczy i pozwoliłam myślom płynąć. Jednostajny i cichy szum silnika wpływał kojąco na samopoczucie, dlatego już po chwili sen obezwładnił moje ciało.

***

Obudził mnie dźwięk powszechnie znany jako kartkowanie. Ktoś z dużym zacięciem przekładał strony w jakiejś książce. Lekko rozchyliłam powieki. Nie spodziewałam się tego, co zobaczę.

- Co ty robisz? - podniosłam się zaskoczona. Natalie gwałtownie odłożyła mój zeszyt i z miną wyglądającą niczym ta, którą robi przyłapane na gorącym uczynku dziecko, patrzyła na mnie.

- Ja... nic. - spuściła wzrok.

- Gadaj, o co tu chodzi. - warknęłam, już ostro wkurzona. Ona właśnie przeglądała mój notatnik!

- Ciszej, bo wszystkich obudzisz. Wyjaśnię ci, tylko się uspokój.

Łatwo mówić. Ale okej. Zobaczymy, co ma do powiedzenia.

Samochód stał na stacji benzynowej, wokół nie było żywej duszy. Odludzie. Zegar wskazywał 6:02. Robiło się coraz jaśniej, jednak wciąż panował półmrok.

- Zacznijmy od tego, gdzie jesteśmy. - zaczęłam.

- Za Katowicami. - odpowiedziała. - Słuchaj, z tym zeszytem głupio wyszło. Po prostu zaciekawiło mnie, co tam piszesz, to wszystko.

- Serio? - zaśmiałam się. - Takie bajeczki możesz wciskać swojej babci, nie mnie.

Dziewczyna przejechała ręką po twarzy i westchnęła głęboko.

- Dobra, tylko się nie denerwuj. To twoje opowiadanie, ono... w pewnym sensie służyło nam za wzór.

- Nie rozumiem. - zmarszczyłam czoło.

- Kiedyś nałogowo czytałam takie rzeczy i trafiłam na stronę, na której je publikowałaś. Masz naprawdę genialne pomysły. Cris namówił mnie, żeby, no... wykorzystać je w praktyce. Nie spodziewaliśmy się, że tak głupio na ciebie wpadniemy.

Oświeciło mnie. Parę miesięcy temu, może rok, opisywałam bardzo podobną sytuację. Główna bohaterka została uwięziona w opuszczonym ośrodku wypoczynkowym. Wszystkie te ślady, sposób działania sprawców... wszystko pasuje. Nie potrafię opisać swoich obecnych uczuć. Z jednej strony jestem dumna z tego, że ktoś docenił pracę, jaką włożyłam w opowiadanie, a z drugiej mam ogromny żal do Natalie, za sam fakt, że się nim posłużyła.

Nie znam konkretnego celu całej tej akcji, ale wiem, że muszę się wszystkiego dowiedzieć.

I to jak najszybciej.

___________________________________

Okej, wracam po niezapowiedzianej przerwie, z nowym rozdziałem, który szczerze powiedziawszy, nie jest dla mnie zbyt dobry. Przepraszam, że po długiej nieobecności dodaję coś takiego, ale egzaminy zrobiły swoje i niestety wyszło, jak wyszło :/

Co do testów - jak wam poszło? Dla mnie przyrodnicze czarna magia, a na polskim wygraliśmy tym opowiadaniem :D Angielski nadzwyczaj banalny (100% huhuhu yeah ;))

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 13.

"But I will fight until the day the world stops turning
And they will fall to ashes, I will just keep burning
But tonight I need you to save me
I'm too close to breaking, I see the light
I am standing on the edge of my life"  ~  Tonight Alive - The Edge

- To twoja matka.
Zamurowało mnie. Stałam bez ruchu i nie mogłam wydusić słowa. Zamiast tego z moich ust wydobywał się tylko coraz głośniejszy śmiech. To musi być żart. Bardzo kiepski, ale żart. Przecież to nie jest możliwe. Tata spuścił głowę, a ja śmiałam się coraz bardziej histerycznie. Po chwili całkiem straciłam kontrolę i upadłam na kolana. Łzy spływały mi kolejno po policzkach. Może to bezsilność. Może świadomość, że już nigdy nic nie będzie takie samo. A może po prostu narastające emocje, które rozsadzały moją głowę. Na ramionach poczułam czyjeś dłonie.
- Będzie dobrze. - powiedział Marco, a mnie ogarnął jeszcze większy smutek. Nie, nie będzie.
- Co się tutaj dzieje!? - wykrzyczałam - Dlaczego nie potrafię zrozumieć tego, co dla was wszystkich jest takie, hmm, normalne?
- To nie tak. - tata próbował załagodzić sytuację, co w tym momencie nie było możliwe.
- A jak!? - kontynuowałam - Właśnie całe moje życie okazało się jednym wielkim kłamstwem! - po tych słowach wybuchłam niepohamowanym płaczem. Ukryłam twarz w dłoniach i kręciłam głową, jakby to miało pomóc.
- Emilia? - usłyszałam cichy kobiecy głos. Podniosłam wzrok i ujrzałam wpatrujące się we mnie piwne oczy. Oczy mojej matki.
Nagle z ogromną siłą uderzyły we mnie wszystkie wspomnienia. Pamiętam te kasztanowe włosy. Pamiętam to ujmujące spojrzenie. Pamiętam całą. Jakim cudem?
- Mamo... to naprawdę ty? - wstałam i powoli do niej podeszłam. Brunetka tylko się uśmiechnęła i gestem pokazała, bym się pochyliła. Gdy to uczyniłam, gwałtownie mnie objęła. Czułam jak jej całe ciało się trzęsie. Płakała.
- Nawet nie wiesz, jak dobrze jest mieć cię znów przy sobie. - powiedziała, a moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Nie potrafię stwierdzić, kiedy ostatni raz ją widziałam, kiedy ostatni raz ją przytulałam. Ale wiem, że ta kobieta mówiła prawdę. Jest moją matką.
- Nic z tego nie rozumiem. - odsunęłam się lekko, patrząc w betonową podłogę. Po chwili mój wzrok przeniósł się na ojca. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Posłuchaj... - zaczął, ale przerwałam mu.
- Kim ja jestem!? - krzyczałam - A ty? Zaraz pewnie dowiem się, że mój prawdziwy tata też jest gdzieś tutaj, albo że mieszka z nową rodziną na Hawajach! Powiedzcie mi wreszcie prawdę!
Milczenie stało się nie do zniesienia. Czułam narastające napięcie we wszystkich osobach znajdujących się w pomieszczeniu.
- Jestem twoim ojcem, zawsze nim byłem i będę. - spojrzał mi w oczy i podszedł bliżej. - Wiem, że to skomplikowane, ale musisz mi uwierzyć. Ta kobieta - wskazał na brunetkę - ma na imię Olga i my... powiedzmy, że jesteśmy razem. Julia nigdy nie była moją żoną - westchnął, a mnie zakręciło się w głowie.
- Czyli to wszystko była jakaś chora gra? - wstałam - Oszukiwaliście mnie przez 16 lat?
- Tylko i wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa. - powiedział, a ja zaśmiałam się ironicznie.
- Uważałeś, że nieświadoma niczego jestem bezpieczniejsza? Przecież nie musiałam od razu lecieć i rozpowiadać całemu światu "hej, jestem Emilia i mam dwie mamusie oraz tatusia, który jest cholernym tchórzem, dlatego wyjechał za granicę, by uciec od problemów"! - krzyczałam.
- Nie pozwalaj sobie! - chyba go zdenerwowałam, ale nie przejęłam się tym. - Nie wiesz wszystkiego i pamiętaj o tym. Wyjechałem, to prawda. - zaczął - Ale zrobiłem to, żeby cię chronić. Myślałem, że przy Julii nic ci nie grozi. Nie przypuszczałem, że tak szybko do was dotrą. I za cholerę nie pomyślałbym, że ona się do nich przyłączy! - zamknął oczy i zaklął pod nosem.
- Znałeś ich wcześniej? - odezwała się Natalie. Wyglądała na zaskoczoną.
- Ustalmy, że ta znajomość to błąd, o którym nie chcę rozmawiać. - skwitował, po czym zwrócił się w moją stronę. - Gdy miałaś 2 lata, w trójkę z Olgą uciekliśmy do Niemiec. Miałem nadzieję, że nas nie znajdą, ale przeliczyłem się. Jeździliśmy po całym kraju, aż w końcu trafiliśmy do Berlina. Tam poznałem Julię. Była pielęgniarką na emigracji. Przyjęła nas do siebie, mieszkaliśmy u niej przez pół roku. Uczyła cię mówić po niemiecku. - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na Marco. Dzięki tym lekcjom potrafię się z nim dogadać. - Niestety po jakimś czasie Olga musiała wrócić do Polski. Podczas jej nieobecności bardzo zbliżyliśmy się z Julią. Zaczęło mi na niej zależeć. Właśnie wtedy... - zmieszał się - zdradziłem swoją żonę.
Mój wzrok automatycznie powędrował w stronę stojącej pod ścianą brunetki. Patrzyła w ziemię i jakby starała się nie rozpłakać.
- A Veronica? - powiedziałam. Nagle wszystkie oczy skierowały się na mnie.
- Kto? - Natalie zrobiła krok w przód. Zaniepokoiła mnie determinacja w wyrazie jej twarzy. Marco również wyglądał, jakby coś wiedział.
- No, ta pacjentka - zaczęłam niepewnie - z którą rzekomo zdradziłeś mamę... to znaczy Julię - poprawiłam się, gdy zauważyłam błąd. Jak to dziwnie brzmi.
- Nie zdradziłem jej. - zaskoczył mnie. - Z Veroniką nic mnie nigdy nie łączyło. Fakt, przystawiała się do mnie, ale nigdy do niczego nie doszło.
- Więc dlaczego mnie okłamałeś? - czy jest możliwe, by z każdym słowem rozumieć coraz mniej?
- Gdy Olga wróciła, postanowiliśmy o niczym jej nie mówić. Chcieliśmy zapomnieć o tym, co się stało. - kontynuował - A raczej ja chciałem. Julia nie mogła pogodzić się z faktem, że wszystko tak nagle się skończyło. Na początku nie dawała tego po sobie poznać. Jakby wszystko było w porządku. Bez żadnych przeszkód zgodziła się zabrać cię do Polski, byś tam mogła wieść normalne życie, bez strachu i ciągłej presji. Po jakimś czasie razem z twoją mamą również przyjechaliśmy i postanowiliśmy, że ja zamieszkam z wami, a ona wynajmie sobie mieszkanie gdzieś w pobliżu.
- Mówisz, że Julia nie pogodziła się z waszym rozstaniem. To wyjaśnia dlaczego wciąż trzyma twoje rzeczy. Ma nadzieję, że wrócisz. - zauważyłam. - Ale nadal nie rozumiem, o co chodzi z tą pacjentką.
- Miałaś 7 lat, kiedy to się stało. Recepcjonistka się rozchorowała, więc zastąpiła ją Olga. Gdybym wiedział, że tak to się skończy... - ze smutkiem spojrzał na brunetkę. - Veronica przyszła na konsultacje w sprawie planowanej operacji. Gdy tylko przekroczyła próg gabinetu, od razu zaczęła ze mną flirtować. Powiedziałem jej jasno, że nie życzę sobie czegoś takiego, a ona po prostu wyszła trzaskając drzwiami. Słyszałem tylko, jak z kimś rozmawia i głośno się śmieje, ale nie przejąłem się tym. Boże, gdybym wtedy zareagował...
- Nie obwiniaj się - odezwała się Olga - byłam strasznie naiwna, nie powinnam jej wierzyć. Teraz to wszystko nabrało sensu. Ja... przepraszam. - podeszła do taty i objęła go.
- Czy jeszcze może być tak, jak dawniej? - spytał z nadzieją.
- Bardzo na to liczę. - odpowiedziała, a mi zrobiło się jakoś tak... ciepło na sercu. Oto moja rodzina w komplecie.
Czar prysł, gdy ujrzałam minę Natalie. Wyglądała, jakby właśnie dowiedziała się, że jej kota rozjechała ciężarówka.
- Verr. To ta zdzira. - szepnęła tylko, po czym dodała - Jedźmy już.

Czas rozpocząć podróż.

_________________________
O borze szumiący, przepraszam, że tak wieje nudą, ciągle gadajo i gadajo i nico się dzieje ;-; Poza tym jakiś krótki mi się ten rozdział wydaje ;/ I sorka, że tak długo musieliście czekać, ale sprawy osobiste nie mogą czekać (nie takie). Mam nadzieję, że nikt nie zasnął podczas czytania tego :P I mam prośbę - jak ktoś zauważy jakiś rażący błąd (a jest ich tu zapewne wiele), napiszcie mi w komentarzach albo na priv, zależy mi, żeby to opowiadanie było napisane poprawnie ;)

sobota, 28 marca 2015

Rozdział 12.

"Tell me that I'm still breathing
Tell me that I'm not fading now
I'm not fading out

Tell me that I'm not crazy
Help me to make sense of it all
To make sense of it all"  ~  We As Human - Bring To Life

Do samochodu dotarliśmy szybko i niepostrzeżenie. Czarny Volkswagen stał zaparkowany dwie ulice od domu. Ze względu na późną porę nikogo nie było w pobliżu, co bardzo ułatwiało sprawę.
- Teraz jedziemy po Mario. - odezwała się Natalie.
- Kim jest Mario? - spytałam zdziwiona. Jeszcze ktoś?
- To mój najlepszy przyjaciel. Porwali go razem ze mną. To jego koszulkę miałem na sobie, gdy mnie znalazłaś. - odparł blondyn. - Zabrali go przez pomyłkę. Przeze mnie. - zasłonił twarz dłońmi. Zżerało go poczucie winy, a przecież nie powinno. Nie wiem jeszcze, dlaczego się tu znalazł, ale nie mógł zrobić nic złego. Nie on. Czułam to gdzieś głęboko w sobie.
- Ja prowadzę, wy w trójkę siadacie z tyłu. Na wszelki wypadek. - kobieta zajęła miejsce za kierownicą, a my wykonaliśmy polecenie.
Marco wsiadł pierwszy, później ja, a na końcu tata. Nie ukrywam, że nie było zbyt wygodnie. Zabrakło na przykład takiego luksusu jak okna, które były tylko z przodu. Ale skoro tak ma być bezpiecznej...
- Ej, czy to czasem nie jest ten znany piłkarz? - szepnął mi do ucha mój ojciec, przerywając zamyślenie.
- Tak, to on. - powiedziałam równie cicho i uśmiechnęłam się prawie niezauważalnie.
- Gratuluję bramki i zwycięstwa w ostatnim meczu. - zwrócił się do Reusa. Może to nie była pora na takie tematy, ale z drugiej strony mieliśmy dość dużo czasu na rozmowę.
- Dziękuję - odpowiedział niepewnie chłopak - ale kompletnie nic nie pamiętam. Nie wiem nawet, o co graliśmy...
- W takim razie miło mi będzie poinformować cię, że był to mecz finałowy Ligi Mistrzów. - uśmiechnął się. Marco spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym popatrzył na mnie.
- Gratulacje - wyszczerzyłam się. Nie znałam się na piłce nożnej, więc nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, by uniknąć kompromitacji.
Ruszyliśmy w górę ulicy. Jechaliśmy dość szybko, ale droga była zupełnie pusta, więc prawdopodobieństwo zderzenia z innym samochodem było znikome. Kierowaliśmy się w obcą dla mnie stronę mojego miasta. Nie bałam się jednak prawie wcale. Miałam tylko ochotę na sen, na oszukanie czasu. Przez ostatnie wydarzenia wiedziałam, jak niespodziewanie wszystko może trafić szlag. Czekała mnie ciężka podróż.
Ale najpierw trzeba uwolnić Mario.
Po około 20 minutach dotarliśmy na miejsce. Ogromny gmach rzucał się w oczy już z ulicy. Stalownik. Dawny szpital miejski, od wielu lat opuszczony, straszył swą monumentalnością i historią ze zbocza Łysej Góry. Kiedyś sporo o nim czytałam, planowałam nawet wybrać się do niego, by porobić zdjęcia i poczuć klimat, który niezaprzeczalnie towarzyszył temu miejscu. Nigdy nie przypuszczałam, w jakich okolicznościach przyjdzie mi się tu znaleźć.
Wyszliśmy z auta i skierowaliśmy się w stronę budynku. Z bliska jeszcze bardziej intrygował mnie jego wygląd. Stał na dość dziwnych, jakby pochyłych filarach, które sprawiały wrażenie niezbyt stabilnych. Jednak przecież utrzymały szpital przez tyle lat.
W ciemnościach nie widzieliśmy zbyt wiele. Chciałam spytać Natalie o jakąś latarkę, która chociaż trochę rozjaśniła by nam drogę, ale uprzedził mnie mój ojciec.
- Nie ma takiej opcji. Za duże ryzyko. - odpowiedziała. Okej, w takim razie trzeba radzić sobie inaczej.
Minęliśmy zardzewiały płot i ruszyliśmy w kierunku czegoś na kształt wejścia. Blondynka schyliła się. Podniosła z ziemi drewnianą drabinę i oparła ją o zadaszenie. Będzie ciekawie, pomyślałam. Bez słowa zaczęła się wspinać. Gdy doszła na szczyt, spojrzała na nas wymownie. Popatrzyliśmy po sobie z nadzieją, że ktoś zgłosi się na ochotnika. W sumie niepotrzebnie, i tak każdy musiał by to zrobić. Jednak co myśleć, gdy strach odbiera przekonanie i wolę walki? Marco westchnął głęboko i podszedł do przodu. Później ja. Tata puścił mnie przed sobą, by w razie czego zaasekurować.
- Jest w piwnicach. - rzekła Natalie, gdy wszyscy wdrapaliśmy się na górę.
Dotarliśmy do schodów i skierowaliśmy się na niższe poziomy szpitala.
- Dlaczego od razu tędy nie szliśmy? - spytał blondyn.
- Zamurowane wejście. - odpowiedziała kobieta, nie odwracając się.
Faktycznie, gdy byliśmy na wysokości parteru, zauważyłam ścianę w miejscu, gdzie powinny być drzwi. Schodziliśmy coraz niżej. Ciemność, to jedyne co widziałam. Opierałam się o mur, by się nie potknąć. Z każdym krokiem niepokój tylko wzrastał. Starałam się trafiać na kolejne stopnie, dwa razy prawie upadając. Jednak Marco był obok. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że przy nim jestem bezpieczna. A przynajmniej tak się czuję. Wiem, że na słowo "kocham" jest jeszcze dużo za wcześnie, ale nie potrafię nazwać emocji, które towarzyszą mi, gdy on znajduje się gdzieś w pobliżu.
- To tutaj. - usłyszałam kobiecy głos i zatrzymałam się w miejscu. Po chwili pomieszczenie rozjaśniło się, a ja mogłam wreszcie coś zobaczyć.
- Mario! - blondyn rzucił się w stronę leżącego pod ścianą chłopaka. Ten był poobijany i brudny z wszechobecnego pyłu. Miał na sobie taki sam strój, jak ten, który Marco zostawił u mnie. - To ja, obudź się.
Brunet na początku nie reagował, ale w końcu rozchylił powieki i zamrugał kilka razy.
- Dzięki Bogu. - Marco uściskał go, zapewne czując ogromną ulgę.
Nagle zauważyłam coś w rogu pokoju. A raczej kogoś. Zrobiłam kilka kroków w tamtym kierunku, ale zatrzymała mnie Natalie. Odwróciłam się. Jej wyraz twarzy nie zdradzał kompletnie nic.
- Nie powinno jej tu być. - odezwała się. - Miał być tylko on.
Nie wiedziałam, co się dzieje. Blondynka minęła mnie i nachyliła się.
Przeraźliwy wrzask rozszedł się po całym budynku.
Leżąca osoba okazała się kobietą. Patrzyła na nas, na każdego z osobna. W jej oczach widziałam narastające przerażenie. Obejrzałam się za siebie. Mój ojciec stał jak wryty. Wyglądał tak, jakby ją znał.
- Tato? - powiedziałam zaniepokojona. Ten nawet się nie poruszył. To wszystko robiło się coraz bardziej dziwne. Nagle jego oczy powędrowały w moim kierunku. Słowa, które wypowiedział sprawiły, że prawie zmiotło mnie z nóg.

- To twoja matka.


________________________
Dziś trochę krótszy, za co przepraszam. Chciałam dodać wcześniej, ale nie miałam czasu i siły ;( Rozdział jest więc w takiej postaci, może nie do końca mnie zadowala, ale już trudno, może wam chociaż trochę przypadnie do gustu ;) Komentujcie, krytykujcie, będę wdzięczna :D

sobota, 21 marca 2015

Rozdział 11.

"If this is love I don't wanna be hanging by the neck
Before an audience of death."   Get Scared - Sarcasm

Gdy otworzyłam oczy, wszystko wydawało się takie obce. Dopiero po kilku sekundach zaczęłam rozpoznawać poszczególne przedmioty. To nie było moje mieszkanie. To było mieszkanie, w którym znalazłam Marco. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się tam znalazłam. Lekko podniosłam głowę, by zobaczyć, która godzina. Za oknem panował półmrok. Na zegarku obok łóżka widniała 4:25.
Naprzeciwko mnie stała ogromna szafa. Koło niej, na krześle siedziała ciemna postać.
- Kim jesteś? - powiedziałam zdecydowanie zbyt cicho. Mimo, że ten ktoś był adresatem mojego pytania, bardzo nie chciałam, by mnie usłyszał. Po chwili zrozumiałam, że musiałabym odezwać się naprawdę głośno, bo jegomość najzwyczajniej w świecie spał.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że koniecznie musiałam wyjść do toalety. Właściwie, to po ostatnich wydarzeniach było mi obojętne, czy zwrócę na siebie uwagę. Jednak zachowywałam ostrożność. Powoli zsunęłam się z łóżka i na palcach przemieściłam się do drzwi. Były uchylone. Z pokoju obok dochodziły dźwięki rozmowy. Rozróżniłam dwa głosy męskie i dwa należące do kobiet. Nie rozpoznałam tylko jednego z nich.
- Blondasa zostawimy, a resztą sam się zajmę. - powiedział zadowolony Pete.
- To nie takie proste... - odezwała się niezidentyfikowana kobieta.
- Ona ma rację, po co się narażać? - tym razem usłyszałam swoją matkę. - Przekonam ich, żeby siedzieli cicho...
- Czy ty siebie słyszysz? - wybuchnął Cris - Wiem, że to twoja rodzina, ale dobrze wiedziałaś, w co się pakujesz i na co ich narażasz. Ostrzegałem, że nie obędzie się bez ofiar.
Stłumione łkanie.
- Przestań się mazać. Zastanówmy się lepiej, jak wyciągnąć od tamtego notes. Natalie, rozmawiałaś z nim. Ile się dowiedziałaś? - zwrócił się do dziewczyny.
- Właściwie to niewiele. Utrzymuje, że nie wie o co chodzi.
- Jasne. - zaśmiał się Pete. - O Szyfrach pewnie też, co? Ktoś kiedyś musiał go uświadomić.
Nagle na moich ustach pojawiła się czyjaś dłoń. Szarpałam się, ale na próżno.
- Ćśś, błagam, nie krzycz, bo usłyszą. - szepnął męski głos. Jego posiadacz odwrócił mnie w swoją stronę.
- Marco, to ty. - wtuliłam się w jego tors. Poczułam niesamowitą ulgę. Parę godzin temu zastanawiałam się, czy mnie zostawił, albo czy w ogóle jeszcze żyje. Na szczęście żadna z tych myśli się nie sprawdziła. Łza spłynęła mi po policzku.
- Tak bardzo się bałam. - zapłakałam cicho.
- Spokojnie, już jestem przy tobie. - pocałował mnie w czoło i odsunął od siebie, by spojrzeć mi w oczy. Zaniemówiłam. W słabym świetle widziałam tylko cienie na jego twarzy, a jednak udało mi się dostrzec spływający na nią rumieniec. - Przepraszam, j-ja... - jąkał się. Ja też nie wiedziałam, co powiedzieć. Wiem za to, że to co zrobił bardzo mi się spodobało. Wreszcie czułam, że ktoś się o mnie martwi.
- Nie przepraszaj. Ja... dziękuję. - uśmiechnęłam się nieśmiało. Marco przyciągnął mnie do siebie i objął. Staliśmy tak dobre kilka minut, ale niestety wszystko kiedyś się kończy.
- Pójdę po nią. - usłyszałam stłumiony głos za drzwiami. Tym razem bliżej niż przedtem.
Ostatnie spojrzenie w stronę chłopaka. Oboje rzuciliśmy się szybko na swoje miejsca. Przykryłam się kołdrą prawie po uszy i czekałam.
Znów to uczucie - strach i panika. Do tego doszła narastająca chęć zemsty. Za wszystko, co przeżyłam przez trzy ostatnie dni, za kłamstwa, za lęki. Za świadomość, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczeństwo. To pojęcie względne. W każdej chwili życie może podważyć dosłownie wszystko, w co wierzyłeś. Odwrócić się o 180 stopni. Lub po prostu się skończyć.
Gdy tak leżałam, uświadomiłam sobie, że nie czuję już bólu w nadgarstku. Drugą ręką natrafiłam na bandaż, nowy, fachowo zawiązany. Jednak nie wszyscy są tu tacy źli, pomyślałam. Kroki na chwilę ucichły. Zastąpiły je dźwięki rozmowy.
- Masz eter? - szepnęła dość głośno Natalie.
- Mam. - odpowiedział Pete. - A co? Sama chcesz to zrobić? Cris nieźle cię zmienił. Pamiętam jak cię poznałem. Byłaś taka wycofana, a teraz...
- Dobra, skończ. Wejdź pierwszy, żeby przytrzymać chłopaka, na wypadek jakby się wyrywał. Ja się zajmę dziewczyną. - powiedziała pewnie, a mnie ogarniało coraz większe przerażenie.
Drzwi skrzypnęły. Ktoś ciężkim krokiem wszedł do pokoju. Nie miałam pojęcia co teraz będzie. Żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Totalna pustka.
Usłyszałam coś. Brzmiało jak przytłumiony oddech. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Marco, ale myliłam się. Poczułam, jak ktoś ściąga ze mnie kołdrę. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam ją. To kobieta z taksówki. Zmroziło mnie, gdy przypomniałam sobie o tamtej sytuacji. Widziałam ją w akcji, więc byłam pewna, że jest niebezpieczna.
Podniosłam się. Na podłodze leżał nieruchomo postawny mężczyzna. Pete?
- Zbierajmy się, zanim się zorientują. - szepnął blondyn, a ja nie mogłam nic z tego zrozumieć. Nagle współpracują? Nie było czasu na przemyślenia, poza tym wciąż jakoś dziwnie mu ufałam. Cicho zeszłam z łóżka, uważając na nieprzytomnego Pete'a. Ten ani drgnął, jednak nie uspokoiło mnie to. Przecież było ich więcej.
- Twój ojciec jest na górze, pójdziemy po niego i wiejemy na dobre. - dziewczyna spojrzała na mnie.
- A co z mamą? - spytałam.
- Jest z nimi w zmowie...
- A ty nie? - przerwałam jej gwałtownie, może trochę zbyt nerwowo.
- Natalie jest po naszej stronie. - wtrącił Marco. - Opowiedziała mi o wszystkim. Nigdy nie uwierzysz, do czego mnie potrzebują.
- Nie ma na to czasu, porozmawiamy w drodze.
- W drodze dokąd? - spytałam, jednocześnie zastanawiając się, o czym mówił Reus. Fakt, z jakiegoś powodu musieli go uprowadzić, a ja może wreszcie dowiem się z jakiego.
- Trzeba się gdzieś ukryć. Teraz nigdzie nie jest bezpiecznie. Myślę, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka do Niemiec. - rzekła. - Później jeszcze zobaczymy.
Nie odpowiedziałam. W tym momencie chciałam tylko znaleźć się blisko rodziców. Nie bać się. Ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych. Natalie bezszelestnie nacisnęła na klamkę, po czym wszyscy wyślizgnęliśmy się na zewnątrz. Cicho wmaszerowaliśmy na wyższe piętro. Dziewczyna, jak gdyby nigdy nic wyciągnęła klucze i weszła do przedpokoju. Zamurowało mnie. Cholera, przecież to moje mieszkanie! Marco wydawał się być niewzruszony całą sytuacją, a może po prostu nie zwrócił na to uwagi. Wyglądał na zamyślonego. Ciekawe, nad czym się tak zastanawiał? Nie czekając na niego, wparowałam do środka. Blondynka klęczała na podłodze w kuchni.
- Hej, budzimy się! - lekko klepała tatę po twarzy. Ten siedział na ziemi przykuty do kaloryfera. Podeszłam bliżej i również przyklękłam.
- To ja, słyszysz mnie? - powiedziałam spokojnie, choć wcale się tak nie czułam. Ojciec lekko rozchylił powieki. Podniósł wolną rękę i chwycił się za głowę, a grymas na jego twarzy mówił wszystko. - Co mu jest? - zwróciłam się do kobiety.
- To, co miało przytrafić się tobie. Eter etylowy. Ma właściwości narkotyczne, nasenne i znieczulające. Bardzo pożyteczna rzecz.
Boże. Czy oni są normalni?
Natalie wyciągnęła z kieszeni mały, srebrny kluczyk i otworzyła kajdanki.
- Pomóż mu wstać. - spojrzała na Marco stojącego w przedpokoju. - A ty bierz co musisz i wychodzimy. - tym razem zwróciła się do mnie. Przytaknęłam i szybkim krokiem ruszyłam do siebie.
Wzięłam to co najważniejsze, czyli telefon i ładowarkę. Do starej torby treningowej wrzuciłam kilka par spodni, pare koszulek i dwie bluzy. Rozejrzałam się wokół. Te białe ściany wydawały się teraz takie obce. Mimo to nie chciałam ich zostawiać. Nie chciałam zostawiać starych plakatów, popisanych szafek, szuflad pełnych różnych, niepotrzebnych drobiazgów. Nie chciałam zostawiać wspomnień. Nie wszystkie były przyjemne, ale to wciąż wspomnienia. Dzięki nim kształtuje się nasze życie. Nie mogłam wiedzieć, czy będzie do czego wracać. Dziś zdążyłam się przekonać, że do tego domu klucze mają chyba wszyscy. Kto wie, czy nie zrobią sobie tu kolejnego mini-więzienia. Co wtedy stanie się z moimi rzeczami? Spakowałam jeszcze kilka książek, kosmetyki i zeszyt, w którym zapisywałam pomysły na dalszą część mojego opowiadania. Nie rozstawałam się z nim. Pisanie było moją odskocznią od codzienności. Prawdą jest, że mogą odebrać mi wszystko, ale nie są w stanie odebrać mi wyobraźni. Domknęłam torbę i wróciłam do kuchni. Tata stał już o własnych siłach, w dłoni trzymał szklankę z wodą.
- Możemy iść? - spytała Natalie.
- Skoczę jeszcze do toalety. - przypomniało mi się.
Weszłam do środka i załatwiłam, co miałam załatwić, po czym podeszłam do lustra. Przyjrzałam się sobie samej. Oczy podkrążone, zaschnięty tusz do rzęs spływający po moich policzkach. Wyglądałam strasznie. Zdrową ręką szybko przemyłam twarz i przeczesałam włosy.
- Chodźmy. - rzekła Natalie, gdy wróciłam.
Nie wiedziałam jeszcze, jak ogromne znaczenie miałam ja w tej układance.

____________________

Strasznie nie podoba mi się ten rozdział, przepraszam ;n;

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 10.

- Ile chcesz wiedzieć?
W osłupieniu wpatrywałem się w nią. Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Po co to wszystko?
Natalie szybkim krokiem ruszyła w stronę fotela i ciężko na nim usiadła. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą z kamiennym wyrazem twarzy, chociaż widziałem, że próbuje powstrzymać łzy. Chciała grać twardzielkę, chciała ukryć swoją wrażliwą naturę. Chciała, bym wreszcie ją docenił. Oszukiwała samą siebie. Nie miałem zamiaru jej współczuć, nie po tym, co zrobiła.
A jednak coś we mnie pękło. Ostrożnie podniosłem się z kanapy i podszedłem do niej. Przykucnąłem i chwyciłem ją za rękę. Dziewczyna wybuchła niepochamowanym płaczem. Usiadłem obok niej na oparciu fotela, po czym lekko objąłem ją ramieniem. Położyłem jej głowę na mojej klatce piersiowej i zacząłem głaskać ją po włosach.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem z czułością. Natalie trochę się uspokoiła, ale ciągle słyszałem ciche łkanie. Odczekałem kilka chwil, po czym spytałem:
- Powiesz mi teraz, co się dzieje?
- Myślałam, że mnie kocha. - zaczęła - Mieliśmy razem wyjechać. A teraz ten sms... - znów zaczęła płakać. Podała mi telefon, bym mógł przeczytać wiadomość.

 Hej skarbie, wszystko już gotowe, czekam :* Verr

Przewinąłem do poprzedniej.

Pamiętaj, że jak się z nimi rozprawisz, razem zajmiemy się tą suką. Nie odpuszczę jej. Te pieniądze są nasze i tylko nasze ;D :*** Verr

- Kim jest ta "Verr"? - spytałem. - Czyj to telefon?
- Sama chciałabym wiedzieć kto to. A telefon należy do mojego chłopaka. Byłego chłopaka. - zaakcentowała. Dupek, pomyślałem. Ja też jestem jej byłym, ale nie rozstaliśmy się z mojej winy. Nigdy bym nie zdradził Natalie. Szanowałem ją. To ona była nie fair. Nie wiem, czy kogoś miała. Wiem za to, że nie była ze mną z miłości. Jednak w tym momencie o tym nie myślałem. Dziewczyna została zraniona i nie należy jej jeszcze bardziej dobijać.
- Nie martw się, jak go spotkam, to dam mu w ryj. - uśmiechnąłem się. Ona zrobiła to samo, po czym niepewnie rzekła.
- Ma na imię Cris.
***
Zbliżaliśmy się do niego niemiłosiernie szybko. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na zderzenie. Zamiast tego ostro szarpnęło mną w lewo. Spojrzałam w lusterko. Cris został w tyle. Patrzył na nas ze wściekłością, jednak wydaje mi się, że na jego twarzy zauważyłam lekki uśmiech. Po chwili zniknął mi z oczu.
- Myślałaś, że go rozjadę? - tata spytał z rozbawieniem w głosie.
- Skąd wiedziałeś, że zdążysz go minąć? Przecież tam stało pełno samochodów.
- Nie wiedziałem. - zaskoczył mnie. Dlaczego tak ryzykował?
- Czyli mówisz, że gdyby ktoś zastawił ci drogę, zabiłbyś go? - nie wierzyłam w to co słyszę.
- Zawsze mogłem zahamować.
Nie odpowiedziałam, bo poczułam okropny ból w ręce. Chwyciłam się za nadgarstek i prawie krzyknęłam.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie. Nie dałam rady nic powiedzieć. Łzy samoistnie spływały mi po policzkach. Tata zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Zaświecił lampkę i pochylił się, by obejrzeć moją dłoń.
- Postaraj się nie ruszać. - powiedział gdy odruchowo odsunęłam rękę. Czułam pulsowanie w całym ciele. Serce łomotało mi zbyt szybko.
Odwinął bandaż. Przez chwilę nic nie mówił. W słabym świetle widziałam przerażenie malujące się na jego twarzy. Chciałam zobaczyć co go tak przestraszyło, ale nie spodziewałam się takiego widoku.
Fiolet pomieszany z zielenią od koniuszków palców aż do przedramienia.
Zakręciło mi się w głowie, myślałam, że zemdleję.
- Musimy wrócić do szpitala. - szepnął.
- N-nie, nie tam. Znajdą nas. Gdzie jest najbliższy szpital?
- Za daleko.
- Nie możemy tam wrócić! - wydałam z siebie słaby krzyk.
Tata westchnął głęboko i wychylił się na tył auta. Sięgnął pod siedzenie, po chwili wyciągając z niego mały kluczyk. Odpalił samochód i rzekł:
- W takim razie jedziemy do mnie.
- Do Niemiec? - zdziwiona spytałam, prawie wyjąc z bólu.
- Mam mieszkanie również w Bielsku. - uniósł klucz w górę, po czym podał mi go. - Uważaj na to, nie mam zapasowego.
Już mieliśmy wyjeżdżać na główną drogę, gdy nagle w poprzek, centralnie przed nami stanął czarny Volkswagen Transporter.
Tak, ten sam.
Ze środka wyszedł mężczyzna. W ciemnościach nie byłam w stanie dostrzec twarzy, ale jego postura mówiła wszystko. Wysoki, umięśniony i pewny siebie, szybko szedł w naszą stronę. Z kieszeni, jak mi się wtedy wydawało, wyjął jakiś przedmiot. Wyprostował rękę.
Jeden strzał i w przedniej szybie pojawiła się okrągła dziura, od której odchodziły liczne, pojedyncze pęknięcia. Spojrzałam na tatę.
- Nic ci nie jest? - szepnął.
- Nie, a tobie? - odpowiedziałam. Dawno aż tak się nie bałam.
- Da radę. Schyl się.
Wykonałam polecenie, chociaż wiedziałam, że to nic nie da. Tamten już nas namierzył. Podszedł do drzwi od strony kierowcy. Mocnym szarpnięciem otworzył je i wymierzył w tatę .
- Wysiadaj. - przecedził przez zęby. Ojciec posłał mi pokerowe spojrzenie. Uciekaj, powiedział bezgłośnie, po czym znalazł się na zewnątrz. Nie czekając na nic, z rozmachem wybiegłam z samochodu. Przemieściłam się o niecałe 10 metrów, gdy usłyszałam wołanie. Nie chciałam się zatrzymywać, ale nie miałam wyjścia. On o tym wiedział.
Odwróciłam się. Typ obejmował tatę za szyję i przystawiał mu pistolet do głowy.
- Biegnij dalej! No już, na co czekasz!? - krzyknął zaciskając ucisk. W moich myślach nie działo się kompletnie nic. Półświadomie ruszyłam w ich stronę. Nie wiedziałam co mam zamiar zrobić. Wiedziałam za to, że nie mogę pozwolić, by jedynej osobie, której mogę teraz ufać stała się krzywda. Nie czułam już bólu, jeszcze przed momentem rozrywającego moją rękę. Nie czułam nic. Tylko napływającą adrenalinę. Zbliżałam się, z każdą chwilą ryzykując coraz bardziej.
- Uuu, widzę, że masz ała - zrobił minę mającą naśladować smutek. - Wujaszek Pete się tym zajmie.
Wycelował broń we mnie. Machinalnie zatrzymałam się w miejscu.
- No podejdź, zaraz to wszystko się skończy. - powiedział udając troskę. Przeniosłam wzrok na tatę, który ciągle próbował się wyrwać, jednak był już dużo słabszy.
Z Volkswagena wyszła jakaś postać. Kobieta. Z daleka nie byłam w stanie jej rozpoznać, ale z każdym  kolejnym centymetrem, coraz bardziej kogoś mi przypominała.
- Mieliśmy jechać... - stanęła w miejscu. W ciemności nie widziałam jej twarzy, więc nie mogłam powiedzieć, dlaczego zamilkła. Zrobiła kilka kroków do przodu, przez co objęły ją światła reflektorów jednego z aut.
- Emilia... - spojrzała na mnie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wpatrywałam się w nią ze łzami w oczach, które w tym momencie mogły oznaczać wszystko.
- Mówiłem, że zaraz wracam. - mężczyzna wydawał się być niewzruszony zaistniałą sytuacją.
- Pete, sukinsynu! Mieliśmy jechać po Cris'a, a nie napadać na przejezdnych!
- To nie są zwykli przejezdni. Przecież widzę, że się znacie. - powiedział zupełnie obojętnie.
- Puść go i nie wygłupiaj się! - warknęła. Pete westchnął rozczarowany, po czym rozluźnił ucisk. Mój ojciec upadł na kolana i zaczął bardzo łapczywie oddychać. Podbiegłam i przytuliłam go. Mimowolnie zaczęłam płakać. Poczułam, jak ktoś mnie obejmuje. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam ją.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytałam. Mama nie miała odwagi patrzyć mi w oczy. - O co tu chodzi?
- Też chciałbym wiedzieć. - odezwał się mój drugi rodzic.
Nie zdążyła się odezwać, bo przerwałam jej przeraźliwym krzykiem. Ręka bolała mnie tak, jakby była ucinana na żywca. Nie mogłam oddychać, nie wiem czy z cierpienia, czy ze strachu.
- Mój Boże, musimy jechać do szpitala! - wrzasnęła mama, podnosząc się z ziemi.
- Nie! - ryknęłam ostatkiem sił.
- Jedziemy do mnie. - tata pomógł mi wstać i zaczął prowadzić mnie do samochodu, zostawiając zaskoczoną kobietę z tyłu. Ta podbiegła i chwyciła go za ramię.
- Jestem anestezjologiem i nie pozwolę na to, by moim dzieckiem zajmował się jakiś pieprzony chirurg plastyczny! - ryknęła.
- A ja nie pozwolę, by żyła z kimś tak nieodpowiedzialnym jak ty! - odburknął. - Masz pojęcie, co działo się z twoją córką, gdy ty prowadziłaś się ze swoim lalusiem? Nie? No popatrz! Wyobraź sobie, że Emilia miała wypadek samochodowy i mogła zginąć! - warknął tak, że mama musiała się cofnąć. Przez moment nic nie mówiła.
- A ty? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? - spytała cicho. - Gdzie byłeś, gdy twoja córka przeżywała ciężkie chwile, gdy pierwszy raz się zakochała? - dodała głośniej. Ostatnie słowo coś mi uświadomiło. Nigdy tak naprawdę się nie zakochałam. Do teraz. Problem w tym, że Marco może być wszędzie. Może jest z nimi, uwięziony gdzieś w ciemnościach. A może jest w domu, z dziewczyną, bezpieczny. Może zostawił mnie na pastwę losu. Nagle straciłam grunt pod nogami.
Zemdlałam.

_______________________

Jeeej, wreszcie dwucyfrowy rozdział ^^ Mam nadzieję, że w miarę podoba wam się rozwój akcji, chociaż wiem, że to opowiadanie nie postępuje zbyt szybko jeśli chodzi o czas wydarzeń ;) Jeśli ktoś to czyta, uprzejmie proszę o zostawienie po sobie komentarza :D Do następnego!

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 9.

Odwróciłam się.
- Oh, to pan. Myślałam, że miał pan pozwolić mi odpocząć. - uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale nieśmiało. Lekarz stał w miejscu.
Gdy przyjrzałam mu się bliżej, zamarłam. W ręku trzymał strzykawkę. Wolnym krokiem zaczął podchodzić coraz bliżej.
- Pytałem dokąd się spieszysz, Emi.
- Jaa... - nic nie przychodziło mi do głowy. Nagle coś sobie uświadomiłam.
Nikt nie mówi do mnie Emi. Pierwszy i ostatni raz słyszałam to wczoraj przez telefon. Ten głos. Jak mogłam się nie zorientować? Cris. Muszę wiać.
- ...chciałam iść do toalety. Ubrałam się, bo wie pan, nie chciałam paradować po korytarzu w piżamie i...
Zaśmiał się. Znów ta cholerna pewność siebie. Już nie wyglądał jak sympatyczny lekarz martwiący się o zdrowie pacjenta. Jego wyraz twarzy zdradzał wszystkie najgorsze zamiary i emocje.
- Przestań już, bo nie mamy czasu. - wciąż powoli zmierzał w moją stronę. Plecami dotknęłam ściany. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś do obrony. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nic takiego nie znalazłam.
Nagle, ot tak, mężczyzna bezwładnie upadł na podłogę. Za nim, ze strzykawką stał mój ojciec.
- Tato! - rzuciłam mu się w ramiona.
- Chodźmy stąd, szybko. - powiedział, zachowując wątpliwy spokój i pociągnął mnie za rękę. Przemknęliśmy przez całą placówkę, mijając zdezorientowanych pacjentów i lekarzy. W końcu niecodziennie widuje się sprinterski slalom między łóżkami szpitalnymi i wózkami inwalidzkimi. Swoją drogą - spore przepełnienie musi tam panować, skoro niektórzy są zmuszeni leżeć na korytarzu. Nie wnikam, nie ma na to czasu.
Gdy dotarliśmy na parking podziemny, od razu wiedziałam, który samochód należy do mojego ojca. Zatrzymaliśmy się przed czarnym Oplem Insignią na niemieckich numerach. Pamiętam, jak kiedyś podjechał nim pod nasz dom, by porozmawiać z mamą. Wtedy nie interesowało mnie, o co mogło chodzić. Byłam uprzedzona do taty od samego początku, od kiedy od nas odszedł. Teraz, z dnia na dzień, wszystko się zmieniło.
Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam zajął miejsce za kierownicą. Gdy usiadłam, wszystko wokół zaczęło wirować. Chwyciłam się za głowę i zamknęłam oczy. Zabandażowany nadgarstek zaczął pulsować bólem. Myślałam, że zwariuję.
- Co się dzieje!? - prawie wykrzyczałam.
- Spokojnie, zaraz ci przejdzie. To przez osłabienie. - powiedział - Już jest dobrze.- objął mnie ramieniem. Z bezsilności zaczęłam płakać. Właściwie to nie wiedziałam, co teraz będzie. Wreszcie, na chwilę, czułam się bezpieczna. Ale niczego nie rozumiałam. Skąd wiedział?
- Jestem ci winien wyjaśnienia. Tak, jeszcze kilka.
Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem.
- Nie powiedziałem ci wszystkiego. Myślałem, że to nie będzie konieczne. Miałem taką nadzieję...
- Tato jedź! - krzyknęłam, kiedy zobaczyłam biegnącego w naszym kierunku Cris'a. No to pogadamy później.
- Jasna cholera. - warknął przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik momentalnie zaczął chodzić, a samochód ruszył z piskiem opon. Jednak nie w tę stronę, w którą się spodziewałam.
Jechaliśmy prosto na niego.
Patrzyłam na to, jakbym stała gdzieś obok. Jakbym nie uczestniczyła w tym wszystkim bezpośrednio. Mimo wszystko wierzyłam, że mój ojciec wie, co robi.
Pięć metrów.
Cztery metry.
Trzy metry.
Dwa.
Metr.
***
W pokoju panowała ciemność. Przebudziłem się niecałe 5 minut temu, więc moje oczy w miarę zdążyły przyzwyczaić się do mroku. Skądś znałem to pomieszczenie. Leżałem chyba na kanapie, jednak nie to było ważne. Pianino.
Nie, niemożliwe. To nie może być ten sam instrument. Ale wszystko inne też pasowało. Znów tu jestem?
Nie miałem czasu na zastanawianie się nad tym, bo nagle ktoś zapalił światło. Odruchowo zamknąłem oczy i zacząłem gwałtownie mrugać, by po chwili ujrzeć .
Natalie stała obok drzwi z beznamiętnym wyrazem twarzy. W ręku trzymała szklankę z przezroczystym płynem.
- Widzę, że już nie śpisz. - powiedziała cicho, robiąc kilka kroków w moją stronę. Zauważyłem lekki, przelotny uśmiech na jej ustach, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Patrzyłem na nią przenikliwie, by znaleźć coś, czym się zdradzi. Jednak niczego takiego nie było. Mimo wszystko nie ufałem jej.
Usiadłem, podnosząc się na rękach. Wszystko potwornie mnie bolało. Dziewczyna chyba zauważyła moją minę.
- Masz tu rozpuszczoną tabletkę przeciwbólową, powinna pomóc. - postawiła szklankę na stoliku.
Ale zaraz.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie jakieś świństwo? - spytałem podejrzliwie.
- Gdybym chciała cię otruć, już dawno bym to zrobiła. Nie czekałabym, aż się łaskawie obudzisz. - powiedziała. Brzmi nawet logicznie. Kolejne pytanie, jakie od razu mi się nasunęło: gdzie jest Emilia? Natalie chyba czytała mi w myślach.
- Pewnie zastanawiasz się, co się stało z twoją przyjaciółeczką. - zaczęła - Spokojnie, nic jej nie jest. Leży w szpitalu, ale to nic poważnego.
- Na pewno jest bezpieczna? I dlaczego ja jestem tutaj?
- Na razie nic jej nie grozi. Gorzej z tobą. Jeden zły wybór z twojej strony i oboje skończycie tak, jak twój kumpel.
- Co zrobiliście Mario!? - krzyknąłem. Rozmowa robiła się coraz mniej przyjemna.
- Dowiesz się w swoim czasie. - powiedziała. W jej głosie przez cały czas słyszałem coś w rodzaju zawahania. Jakby nie była pewna tego, czy dobrze robi. Mimo wszystko ciągnęła dalej - Jesteś tu, bo za dużo wiesz.
- Co takiego? Kobieto, ja ich nawet nie znam! Ciebie też wolałbym nigdy nie poznać. - chyba zrobiłem jej przykrość tym stwierdzeniem. Starała się to ukryć, ale zbyt długo byliśmy razem, bym teraz nie rozpoznawał jej charakterystycznej mimiki.
- Nie chodzi o to, kogo znasz, ani co ci się wydaje, że wiesz. To coś więcej. Masz pewien istotny dla nas przedmiot. Oddasz go nam, a nikomu nic się nie stanie.
- O czym ty do cholery gadasz? To czyste szaleństwo. - wstałem. Natalie zrobiła to samo, zastawiając mi drogę. Podniosła lekko koszulkę tak, że widziałem wystający zza paska pistolet. Spojrzała na mnie wymownie i wskazała palcem na kanapę, na której przed chwilą siedziałem. Nie miałem innego wyboru, jak tylko wykonać polecenie.
- O co wam wszystkim chodzi? - spytałem spokojnie do granic możliwości.
- O notatnik.
- Notatnik? - totalnie zbiła mnie z tropu.
- Tak, notatnik. Twoja prababcia miała zeszyt, w którym zapisywała przepisy. Daj go nam.
Roześmiałem się. Dziewczyna nie zareagowała. Mówiła poważnie.
- To są jakieś jaja! Wywieźliście mnie z kraju, dwa razy prawie zabiliście, a teraz dowiaduję się, że to wszystko przez jakiś cholerny zeszyt!? - krzyczałem coraz głośniej. Natalie spuściła wzrok.
- Nic nie rozumiesz.
- To mi łaskawie wytłumacz! - nie panowałem nad sobą.
- Nie chodzi o sam zeszyt, ani o przepisy. Chcemy go tylko przejrzeć. Prawdopodobnie właśnie w nim jest... to czego szukamy.
- Posłuchaj. Nie mam pojęcia, o jakim notatniku mówisz. Nigdy w życiu nie słyszałem też, żeby moja prababcia coś takiego prowadziła. - powiedziałem z ironicznym spokojem. - Co jest aż tak ważne, że tak wam na tym zależy? No?
- Nie powinnam ci o tym mówić...
- Więc nie licz, że w czymś wam pomogę! - byłem już naprawdę wściekły. Gdyby nie to, że miała broń, pewnie trzasnąłbym drzwiami przy najbliższej okazji.
Nagle w pokoju obok zadzwonił telefon. Dźwięk był krótki, więc to pewnie sms.
- Nie rób nic głupiego. - powiedziała wstając. Zdenerwowany zastanawiałem się, jak się wymknąć. Mógłbym cicho przejść przez przedpokój i uciec głównym wejściem, ale to zbyt ryzykowne. Zauważyłaby mnie.
Usłyszałem coś w rodzaju warknięcia. Po chwili Natalie stanęła w progu z komórką w dłoni i z wściekłością powiedziała:
- Zdradził mnie. Ile chcesz wiedzieć?

_____________

Tadaaa - Marco wrócił :D Jesteście ciekawi o co chodzi? ;)

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 8.


Nagle przyszła do niej wiadomość. Otworzyła ją. Gdybym nie siedziała, treść pewnie zmiotłaby mnie z nóg.

"Nie ma ich, musieli zwiać. Daj znać jak gdzieś ich zobaczysz. KC"

Widać było, że zastanawia się nad tym, co odpisać. Marco, niczego nieświadomy, siedział opierając się o szybę. Muszę mu jakoś powiedzieć, ale jak? Przegrzebałam kieszenie w poszukiwaniu czegoś... dobra, nie mam pojęcia czego szukałam. W każdym razie znalazłam papierek po gumie do żucia i minki do ołówka automatycznego, które kupiłam poprzedniego dnia. Okej, zawsze coś. Najdyskretniej jak się dało napisałam koślawe "ona jest z nimi" i podałam chłopakowi. Ten chyba na początku nie uwierzył w to, co widzi, ale gdy spojrzał na mnie i mój wyraz twarzy, momentalnie spoważniał.
Do szpitala było jeszcze około 10 minut drogi. Nie mogliśmy jednak tam dotrzeć. Oni wiedzieli dokąd jedziemy. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Przepraszam, czy mógłby się pan zatrzymać na jakiejś stacji benzynowej? Wyszłam z domu w pośpiechu i wie pan... nie zdążyłam skorzystać z toalety.
- Jasne, ale musisz się pospieszyć, bo... - przerwał w pół zdania. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kobieta przystawia mu do uda srebrny pistolet. Taksówkarz ze strachu oddychał coraz szybciej. Zaczął się dusić, to chyba astma. Zjechaliśmy z drogi.
Nie pamiętam nic więcej.

*** <jakiś czas później>

Ostre światło uderzyło mnie znienacka.
- Budzi się - usłyszałam gdzieś obok.
Powoli otworzyłam oczy. Nade mną stał ktoś, kogo nie spodziewałam się zobaczyć.
- Tata?
- Cś, nic nie mów. Miałaś wypadek, ale już jest wszystko w porządku. Jesteś w szpitalu. Na szczęście masz tylko złamany nadgarstek.
Uniosłam głowę i spojrzałam na swoją dłoń. Była cała zabandażowana. Rozejrzałam się po sali. Obok stały jeszcze dwa łóżka, ale nikt na nich nie leżał.
- Co tu robisz? Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - lekko podniosłam głos, ale po chwili tego pożałowałam, bo potwornie zakręciło mi się w głowie.
- Zadzwonili do mnie ze szpitala. W końcu jestem twoim prawnym opiekunem. Najpierw próbowali skontaktować się z twoją mamą, ale nie odbiera telefonu, w pracy też się nie pojawiła.
- Zaraz, która jest godzina? - spytałam.
- Koło 3:00 nad ranem. Byłaś nieprzytomna przez niecałe 8 godzin. Twoja matka ani raz nie zadzwoniła.
Przecież pamiętam jak wychodziła z domu. Mówiła, że ma pilne wezwanie. Czy jest możliwe, żeby dopadli ją zanim tam dotarła?
- Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Nie wiesz wszystkiego - przerwał milczenie. - To prawda, zdradziłem swoją żonę. Przyznaję również, że był to największy błąd mojego życia. Ale ona też nie była fair. Pamiętasz wujka Paula z Niemiec? To u niego mieszkałem po tym, jak wyrzuciła mnie z domu.
- Wcale jej się nie dziwię - wtrąciłam z przekąsem.
- Zaczekaj. Spędziłem u niego jakieś 2 miesiące. Gdy znalazłem mieszkanie do wynajęcia, bardzo się cieszyłem. On nie podzielał mojego entuzjazmu, ale nie przeszkadzał. Gdy przyszedł dzień wyjazdu, postanowił opowiedzieć mi o wszystkim.
- O wszystkim? To znaczy o czym?
- Dziewczyna, z którą zdradziłem twoją mamę miała na imię Veronica. Upiła mnie i zaciągnęła do łóżka. Wiem, to moja wina, że nie stawiałem oporu, ale nie o to chodzi. Ona była znajomą Paula. Powiedział mi, że...
- Że co? - odezwałam się, gdy przerwał.
- ...że to moja żona ją wynajęła. Od dawna chciała się ze mną rozwieść, potrzebowała tylko pretekstu i dowodu dla sądu.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Mama by tego nie zrobiła. Każdy, ale nie ona.
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Na początku myślałem, że Paul żartuje ze mnie w bardzo drastyczny sposób, ale po jakimś czasie wszystko nabrało sensu. Skontaktowałem się z Veronicą. Najpierw nie chciała mówić, ale w końcu puściła parę z ust. Okazało się, że Julia zapłaciła jej, by mnie uwiodła, a potem zrobiła sobie ze mną zdjęcia, na dowód.
- Mama zawsze mówiła, że ta kobieta była twoją pacjentką...
- To w pewnym sensie prawda.
- W pewnym sensie?
- Julia wysłała ją do mnie pod przykrywką powiększenia piersi.
Prawie zapomniałam, w czym specjalizuje się mój tata. Chirurgia plastyczna. Pełno lasek napalonych na cycki w większym rozmiarze. I na przystojnych lekarzy.
- Czy możesz mi obiecać, że chociaż spróbujesz mi wybaczyć?
- Nie wiem... Muszę się nad tym zastanowić. Przepraszam, ale mam straszny mętlik w głowie. - to prawda, czułam się, jakbym zaraz miała zemdleć. Miękko opadłam na poduszkę. W myślach, jak film, wyobraziłam sobie mamę dającą pieniądze jakiejś skąpo ubranej kobiecie. To do niej totalnie niepodobne. Nie chciałam wierzyć w słowa ojca, jednak coś w środku podpowiadało mi, że mówi prawdę. Nie rozumiałam tylko jednego.
- Skoro to ona chciała od ciebie odejść, po co wciąż trzyma twoje ubrania? Gdy ludzie się rozstają, przeważnie wolą o drugiej osobie zapomnieć i pozbyć się jej rzeczy. Dlaczego tego nie zrobiła?
- O to musisz spytać swoją matkę, jak tylko się pojawi. - powiedział wstając. - Pójdę już, odpoczywaj. I proszę, przemyśl to, o czym rozmawialiśmy.
- Tato... Przepraszam, że tak cię traktowałam. Za każdym razem, gdy przyjeżdżałeś, by się ze mną zobaczyć, ja... o niczym nie wiedziałam.
- To ja przepraszam. Jestem winny i tego już nic nie zmieni. Nie zmieni się też to, że cię kocham. Jesteś moją córką i jesteś dla mnie najważniejsza.
 Nachylił się nade mną i pocałował mnie w czoło, po czym wyszedł.

Nagle coś do mnie dotarło. Co się stało z resztą osób w taksówce? Gdzie jest Marco? Jak na zawołanie, do sali wszedł lekarz.
- Widzę, że nasza Śpiąca Królewna wreszcie się obudziła. - powiedział promiennie się uśmiechając. - Gdy spałaś, zrobiliśmy ci podstawowe badania. Oprócz tej ręki, właściwie nic ci nie jest. Jednak wolałbym, żebyś została jeszcze do jutra na obserwację.
Szczerze miałam inne zmartwienia.
- Gdzie jest chłopak, którego ze mną przywieziono?
- Chodzi ci o kierowcę taksówki? Raczej nie nazwałbym go "chłopakiem", ale...
- Nie nie nie, to był blondyn, około metra osiemdziesiąt wzrostu. - przerwałam mu. Wyglądał na zdziwionego.
- Ciekawe, przysiągłbym, że z wypadku przyjechały tylko dwie osoby. Jeśli bardzo ci zależy, mogę to sprawdzić.
- Najbardziej na świecie.
- W takim razie poczekaj sekundkę. - po tych słowach wyszedł z sali zamykając za sobą drzwi.
Gdzie się podziali Marco i ta blondynka? Wiedziałam jedno - nie mogłam czekać. Obok łóżka leżała schludnie ułożona kupka ubrań. Wyprali je. Miło. Wzięłam z góry moje czarne jeansy i powoli zakładałam je pod kołdrą. Po chwili wrócił lekarz.
- Tak jak mówiłem na początku, tylko ty i taksówkarz.
- No trudno, dziękuję. - odwzajemniłam uśmiech, którym mnie obdarował. Był bardzo sympatyczny.
- Zostawię cię teraz, prześpij się. Jakby coś się działo, wołaj pielęgniarkę, okej?
- Tak, jeszcze raz dziękuję.
Wyszedł. Tym razem raczej na dłużej. Porwałam z szafki resztę ubrań i zaczęłam gorączkowo je na siebie nakładać. Nie nauczyłam się też jeszcze, że nie powinnam wstawać gwałtownie. Wróciłam więc do pozycji siedzącej, chwilę odczekałam i wreszcie stanęłam na nogi. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy wszystko zabrałam, gdy nagle usłyszałam za sobą:
- Dokąd się tak spieszysz?

_______________________
 Przepraaaszaaam, że taki krótki. I że taki nudny i nic się w nim nie dzieje i nie ma Marco. Ten rozdział zawiera jednak pewne wyjaśnienia, które przydadzą się w dalszej części. Poza tym nie uważam go za udany :< O, i jest 00:13, wtedy pomysły są najlepsze, ale z wykonaniem gorzej ;P

środa, 25 lutego 2015

Rozdział 7.

Cicho oddaliliśmy się od drzwi. Co teraz? Do głowy przychodziło mi tylko jedno rozwiązanie - balkon. Można z niego przejść na dach budynku obok, a stamtąd zejść po drzewie.
- Chodź. - pociągnęłam Marco za koszulkę. Gdy przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, widziałam strach, ale i determinację. A ja? Sama nie wiem, co czułam. Mimo, że już zdążyło do mnie dotrzeć wszystko co się wydarzyło, nadal nie do końca w to wierzyłam.
Czułam jakbym śniła.
Podeszliśmy do drzwi balkonowych. Starałam się je otworzyć najciszej jak się da. Jednak kroki na schodach z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze co tylko wzmagało stres.
Na dach dostaliśmy się bardzo szybko, gorzej było z zejściem na ziemię. Ogromny dąb stał bowiem około 4 metrów od krawędzi. Pamiętam, że gdy byłam młodsza często się tamtędy wymykałam. Różnica polega na tym, że wtedy wchodziłam przez specjalne wejście, w dodatku na dach własny, z którego do drzewa bliżej. Wejście to znajdowało się na korytarzu, więc nie mieliśmy zbyt dużego wyboru.
Z wnętrza domu usłyszałam pukanie.
- Pospieszmy się, już tu są.
Trzeba skakać.
- Idź pierwsza. W razie czego ich zatrzymam. - ponownie odezwał się Marco.
Odetchnęłam głęboko. Musisz to zrobić, masz coraz mniej czasu.
No dalej.
Szybko oceniłam odległość od najbliższej gałęzi. Podeszłam do krawędzi.
Odbiłam się.

***

Zamarłem gdy jej dłoń minęła się z gałęzią, na szczęście w porę złapała się pnia. Wolno zsunęła się w dół.
Teraz ja.
Obejrzałem się za siebie. W jednej chwili z mieszkania dobiegł hałas. Już tu są.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Odepchnąłem się od krawędzi i straciłem grunt pod nogami. W ostatniej chwili chwyciłem się jakiegoś wystającego patyka. Dzięki Bogu dał radę mnie utrzymać.
Okej, połowa sukcesu. Teraz trzeba zejść na ziemię. Podciągnąłem się lekko na prawej ręce, by  złapać za jakąś pewniejszą część drzewa. Powoli dosunąłem się do pnia, po czym obejmując go - zjechałem w dół.
- Co teraz? - krzyczała roztrzęsiona. Spojrzałem na miejsce, w którym staliśmy jakieś 5 minut temu. Chyba ich zmyliliśmy.
- Szybko, zanim się zorienują. - chwyciłem ją za rękę. Nagle, jak prezent z nieba, pod dom po drugiej stronie ulicy stanęła taksówka. Dziewczyna spojrzała mi w oczy i podbiegła do drzwi od strony kierowcy. Szybkim krokiem ruszyłem za nią.
Nie zdążyłem przejść metra, gdy zobaczyłem ją. Niska blondynka schodząca po schodach z walizkami również mnie ujrzała. Zatrzymałem się, ona zrobiła to samo. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie wzrokiem bez emocji. Jednak we mnie wszystko się gotowało, myśli biegły szybko, za szybko.
Natalie.
Z transu wyrwała mnie Emilia.
- Powiedział, że podwiezie nas do szpitala... - zamilkła. - ...coś się stało?
Nie odpowiedziałem jej. W głowie ciągle słyszałem głuchy szum. Natalie jak gdyby nigdy nic pakowała torby do samochodu.
- Znasz ją?
- Co?
- No tę blondynkę. Widzę przecież.
- Aa, ją... Powiedzmy, że wolałbym o tym nie rozmawiać. A przynajmniej nie teraz. - uśmiechnąłem się sztucznie.
- No to mamy mały problem, bo to chyba jej taksówka... - odpowiedziała nieśmiało, a do mnie dotarło, że ma rację. W myślach dałem sobie w twarz - nie mamy czasu na rozpamiętywanie złych wyborów życiowych. Cholera, my możemy zginąć!
- Dam radę. - szepnąłem do ucha Emilii. Po tych słowach objąłem ją ramieniem. Była to decyzja totalnie spontaniczna, ale raczej trafna - mina Natalie mówiła sama za siebie. Rzuciła w naszą stronę pogardliwe spojrzenie i usiadła na miejscu pasażera. Ja i Em usiedliśmy z tyłu.

***

Przez całą drogę nikt nie odezwał się ani słowem.
Nie wiedziałam o co mu chodziło. Gdy zobaczył tę kobietę, nagle jakby stał się kimś innym. Może to jego była? Wiem, że nie powinnam się teraz nad tym zastanawiać. Głównie ze względu na okoliczności, ale też na to, że właściwie nie powinno mnie to interesować.
Siedziałam w taksówce i nie mogłam zrobić nic. Zza miejsca kierowcy bardzo dobrze widziałam telefon tej dziewczyny. Podświadomie wpatrywałam się w ekran i obserwowałam wpadki we Flappy Bird. Zwróciłam też uwagę na markę. IPhone. Czyli nadziana. Swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności - wpadają na siebie pod moim domem i... cholera, cały ten dzień to jeden wielki zbieg okoliczności. Tylko dlaczego tu, dlaczego teraz, dlaczego mama, dlaczego ja? Niestety dane mi było usłyszeć odpowiedzi.
Gdybym wtedy wiedziała jak blisko niej się znajduję...

__________

Wybaczcie mi proszę ten bezsensowny bełkot, ale jest 23:15, a mój mózg pracuje wtedy trochę inaczej :p Rozdział przykrótki i przynudnawy, ale nie miałam siły na nic więcej. A że dawno nic nie dodawałam, uznałam, że wypadałoby wrzucić chociażby takiego gniota ;p Krytyka mile widziana (i poprawiajcie moje błędy, bo są WSZĘDZIE ;n;)