Strony

czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 6.

Wyszłam na moment, by przynieść mu szklankę wody. Sama też musiałam się napić, od rana miałam sucho w gardle. Gdy wróciłam, Marco spał na siedząco. Nie dziwiłam się, ja również miałam ochotę rzucić się na łóżko i zapomnieć o wszystkim co się stało odpływając do krainy snów.
Ale wiedziałam, że nie mogę.
Z drugiego pokoju przyniosłam koc. Delikatnie położyłam chłopaka w wygodnie wyglądającej pozycji tak, by go nie obudzić. Przykryłam go ostrożnie, po czym wyszłam. Chciałam zadzwonić do mamy. Ona zawsze wiedziała co robić. Zawsze. Usiadłam na łóżku u siebie i wybrałam numer. Po kilku sygnałach odebrała. Jednak to nie jej głos usłyszałam po drugiej stronie.
- Kto mówi? - spytałam.
- Ty pewnie jesteś Emilka. Mam na imię Krzysztof i jestem przyjacielem twojej mamy... - mówił nieznajomy mężczyzna. Brzmiał jakby chciało mu się płakać.
- Czy mogę prosić ją do telefonu?
- Emi, jeśli mogę tak do ciebie mówić... Zdarzył się wypadek. - nie to spodziewałam się usłyszeć. - Twoja mama jest w ciężkim stanie, ale lekarze mówią, że wyj...
- W którym szpitalu leży!? - przerwałam mu.
- W Wojewódzkim. Jeśli chcesz, mogę po ciebie przyjechać.
Nie powiedziałam nic więcej. W oczach miałam łzy. Rzuciłam telefon na łóżko i chwyciłam się za głowę.
Za wiele.
Nie teraz.
Nie.
Myśli przelatywały zbyt szybko, przedmioty krążyły wokół mnie. Nic z tego nie rozumiałam. Ona wyszła tylko do pracy. Jak zwykle. Rutyna.
Nic więcej nie pamiętam.

***

Niewyobrażalna pomyłka. Wręcz absurdalna. Pokrzyżowała im dosłownie wszystko. Jak mogli wziąć nie tego? No jak!? Po cholerę zamieniali się koszulkami!? Ale oni powinni być na to przygotowani. Powinni być przygotowani na wszystko.
Nie czas na ubolewanie. Pora to naprawić.
- Niezły z ciebie aktor, Cris.
- E tam, to nie było trudne. Wystarczy trochę poudawać i tyle. Dziewczyna jest naiwna.
- To jak, ruszamy? Bo nam ucieknie. - zaśmiał się.
- Nie sądzę, jest zbyt załamana, by to zrobić. Chce się zobaczyć z matką, a my jej to tylko ułatwimy. - w tym momencie spojrzał za siebie. Na tylnim siedzeniu leżała nieprzytomna kobieta. Była związana i miała zaklejone usta.
- Ładnie rozegrane. - skwitował.

***

- Obudź się! Jezu, nie zamykaj oczu! - słyszałam z oddali. Głos jednak z każdą chwilą jakby się przybliżał, był coraz wyraźniejszy.
Ostre światło uderzyło w moje oczy. Gdy się do niego przyzwyczaiłam, zobaczyłam, że nade mną stoi Marco. A raczej klęczy.
- Dzięki Bogu! Szukałem cię w całym mieszkaniu i znalazłem tutaj, leżącą na podłodze. Wszystko w porządku?
- T-tak. To znaczy nie. Moja mama, ona... miała wypadek i jest w szpitalu. Musimy tam pojechać! - wykrzyczałam.
- Wszystko będzie okej - nagle mnie przytulił. Byłam zaskoczona, ale odwzajemniłam uścisk. Czułam się tak... bezpiecznie.
- Dobra, teraz na spokojnie wytłumacz mi, jak się dowiedziałaś. - powiedział.
- Zadzwoniłam do niej. Jej przyjaciel, Krzysztof odebrał i mi to przekazał, ale... - zamilkłam. Jego głos. Znałam go.
- Coś z nim nie tak?
- Krzysztof to Cris... wszystko się zgadza... - wymamrotałam do siebie.
- Jesteś pewna? - ożywił się Marco. Nie przypominał już chłopaka, którego znalazłam na dole. Przejmował się i było to po nim widać.
- Na 100%. Powiedział, że po mnie przyjedzie i razem pojedziemy do mojej matki.
- Musimy uciekać. Mogą tu być w każdej chwili.
Tylko mu przytaknęłam. Pomógł mi wstać, po czym skierowaliśmy się do drzwi wejściowych. Ale zaraz.
- Marco, stój!
- O co chodzi?
- Jesteś pewien, że chcesz iść w takim stroju?
Spojrzał w dół i uderzył się w czoło.
- Czekaj, zaraz coś ci przyniosę. - powiedziałam i weszłam do pokoju mamy. Wiedziałam, gdzie szukać. Wiedziałam, że jeszcze nie pozbyła się tych rzeczy. Starych ubrań ojca. Nie to, że zginął, czy coś. Zdradził ją z 19-letnią pacjentką, gdy ja miałam 7 lat. Nawet nie próbował się tłumaczyć. Mama kazała mu się wyprowadzić, więc wyjechał do Niemiec. Pewnie nadal tam mieszka. Szczerze nie obchodzi mnie co u niego. Ale ją owszem. Przez te wszystkie lata, po tym co jej zrobił - ona nadal go kocha.
Wyjęłam z szafki jakieś jeansy i czarną koszulkę.
- Proszę. Możesz się przebrać w łazience. - wskazałam na drzwi po lewej stronie. Marco podziękował i wszedł do środka. W tym czasie zastanawiałam się, skąd weźmie buty. W korkach raczej nie będzie mu wygodnie... Wróciłam się do pokoju. Tak jak myślałam - ich też nie wyrzuciła. Czarne adidasy leżały wysoko na szafie, ledwo do nich sięgałam. "Ma się jednak tę skoczność" zaśmiałam się w myślach, ale skarciłam się za to. Nie czas. Nigdzie nie mogłam znaleźć rozmiaru.
Gdy chłopak wyszedł z łazienki, oniemiałam. Był zabójczo przystojny, a ciuchy leżały na nim jak ulał. Jak najszybciej odpędziłam te myśli. Co się z tobą dzieje, idiotko!?
- Spróbuj przymierzyć te buty - powiedziałam przerywając ciszę. Marco wziął je ode mnie i wykonał moją prośbę.
- Trochę gniotą przy palcach, ale nie bardzo, wytrzymam. Dziękuję za to wszystko. - uśmiechnął się. - A teraz lepiej już chodźmy.
Moja ręka już sięgała do klamki, jednak blondyn powstrzymał ją.
- Słyszysz?
Skupiłam się i zrozumiałam.
Kroki na schodach.

------------------------------

Tego jeszcze nie było - Kasia dodała rozdział tak szybko. Kłaniajcie się narody, bo oto jestem!
Mówiąc szczerze, bardzo zależało mi na napisaniu tego "na już" głównie ze względu na ostatni komentarz. Dziękuję Ci za miłe słowa, Ewi Borussen :) Proszę też innych, którzy ewentualnie to czytają - zostawcie po sobie jakiś ślad, to bardzo budujące i motywujące, dzięki waszym komentarzom mam ochotę ciągnąć to dalej :D 

wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 5.

Stop. Nie dam rady. Na pewno nie bezbronna. Pozory przecież zawsze mogą mylić. I nie mam teraz na myśli autora listu - złe zamiary było od niego czuć na kilometr. Wątpliwości dotyczyły więźnia. Być może to jeden z "tych złych", który w ich przekonaniu zasłużył na śmierć. Jednak nie mnie oceniać. Niezależnie od tego co zrobił, muszę mu pomóc. To przecież człowiek.
Jak ja.
Dla pewności sięgnęłam po butelkę po piwie stojącą na półce. No dalej.
Drzwi uchylały się pod naciskiem mojej dłoni całkiem bezszelestnie. A może głośno  skrzypiały. Nie wiem. W mojej głowie panowała tępa cisza. Jedyne co słyszałam to dudnienie serca. Czułam krew przepływającą przez całe ciało. Zrób to.
Raz.
Dwa.
Trzy!
Pchnęłam drzwi z całej siły. Z impetem uderzyły o ścianę robiąc przy tym taki hałas, że głuchy by usłyszał. Był to pierwszy dźwięk, jaki usłyszałam od 10 minut. Zaraz potem mych uszu dobiegł cichy jęk.
Odwróciłam się.
Jasny blondyn siedział obok drzwi. Chyba nigdy nie widziałam, żeby ktoś był aż tak blady. Prawą ręką trzymał się za głowę, a lewą podpierał, by nie upaść. Wyglądał tak niewinnie... Nie mógł być jednym z nich.
Wciąż nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Z emocji upuściłam butelkę. Chłopak gwałtownie się odwrócił i zauważył mnie. Rozglądał się gorączkowo jakby nie wiedział, gdzie jest. Wyglądał znajomo. Zaintrygował mnie jego strój - żółta koszulka i czarne krótkie spodenki. Do tego pasiaste podkolanówki w tych samych kolorach. I korki. Piłkarz. Gdy odsunął rękę zauważyłam logo Borussii Dortmund. Nigdy nie interesowałam się piłką nożną, ale podstawowe kluby, jak Barcelona, Real Madryt, Bayern, czy właśnie BVB tak po prostu wypada znać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos. Mężczyzna mówił po niemiecku, jednak rozumiałam wszystko, bo przez pół roku mieszkałam w Berlinie.
- Kim jesteś? Co tu robię? - wystraszony prawie krzyczał.
- J-ja nie wiem... - wykrztusiłam bezgłośnie. Blondyn gwałtownie wstał, po czym zatoczył się i oparł o ścianę. Bardzo ciężko oddychał. Przez chwilę stał tyłem do mnie, przez co udało mi się przeczytać nazwisko. Götze. Ostatnio było o nim głośno w mediach. Nie pamiętam dlaczego, ale... on nie wyglądał jak ten z gazet. W głowie szukałam jakichś wiadomości sportowych z ostatnich dni, próbując dopasować tę twarz do którejś z nich. Pustka. Być może sytuacja nie pozwalała mi trzeźwo myśleć, tyle emocji naraz...
Zbyt długo trwała ta niezręczna bezczynność.
- J-jestem Emilia. Mieszkam tutaj. Też nie wiem co się dzieje.
Wciąż opierając się o ścianę podał mi dłoń.
- Marco.

***

Głowa pękała mi z bólu. Nie chciałem jednak dać tego po sobie poznać. Bądź twardy.
Emilia była piękną dziewczyną. Mimo, że nie widziałem w pełni wyraźnie, byłem w stanie to zauważyć. Skupiając się na sytuacji - nie pamiętałem kompletnie nic. Pustka. Zero. Ostatnim wspomnieniem było spotkanie w szatni, chyba przed meczem. Później najczarniejsza ciemność.
A jednak znalazłem się tutaj. W jej domu, cały obolały z dziurą w pamięci. Ewidentnie coś się przez ten czas wydarzyło. Jak widać było dość ciekawie...
Na jej twarzy widziałem przerażenie. Nie chciałem, by się mnie bała.
Gdzieś w głębi czułem, że z tą dziewczyną przeżyję jeszcze wiele.

***

- Nie stójmy tutaj. Mogą wrócić w każdej chwili. - powiedziałam.
- Kto? - Marco wyglądał na szczerze zaskoczonego. Nie pamiętał.
- Wyjaśnię ci wszystko na górze. Proszę, chodźmy stąd.
Wzięłam go pod ramię. Nie było zbyt wygodnie, bo był ode mnie o głowę wyższy. Gdy wchodziliśmy po schodach, czułam jego oddech. Czułam dudnienie jego serca. A może mojego? Nie jestem w stanie stwierdzić. Widziałam, że każdy krok sprawiał mu ból.
Dotarliśmy do drzwi, które wcześniej zostawiłam otwarte. Posadziłam go na kanapie w salonie, a sama zamknęłam się w łazience.
- To się nie dzieje. Nie, nie, nie... - mamrotałam sama do siebie. - Zaraz się obudzę i jego tam nie będzie.
Przetarłam twarz z potu. Banalnie zabrzmi jeśli powiem, że miałam mętlik w głowie, ale to najbardziej trafne określenie. Stałam jeszcze chwilę przed lustrem, po czym wróciłam do salonu. Marco opierał łokcie o kolana dłońmi zasłaniając twarz. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Był  bardzo przystojny i umięśniony. W moim typie.
Nie czas na to, przestań.
- Wyjaśnisz mi proszę, co tu robię i gdzie jestem - wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jesteś w Polsce, na południu, w mieście Bielsko-Biała - powiedziałam siadając na fotel po drugiej stronie stołu. - Co do pierwszego pytania, to właściwie wiem tyle co ty. Usłyszałam hałas, przyszli oni... to znaczy dwaj mężczyźni, raczej młodzi, jeden miał chyba na imię Cris...
Chłopak zamarł. Wyglądał, jakby coś sobie uświadomił.
- Coś nie tak? - najgłupsze pytanie jakie mogłam zadać w tej sytuacji.
- To imię... Przypominam sobie... Było ciemno, wszystko co słyszałem było przytłumione przez dłuższy czas. Jak w samochodzie. Wtedy je wypowiedział.
- W samochodzie? Przez dłuższy czas?
- Tak. To brzmi logicznie. Skoro mówisz, że jestem w Polsce, to raczej mnie tu nie przeteleportowali. Samolotem też chyba nie jest łatwo przewieźć nieprzytomnego człowieka. - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. - Ostatnie moje wspomnienia to Dortmund. Rozmowa przed jakimś meczem. Nic więcej nie pamiętam. Nie wiem nawet, co to był za mecz.
- Sprawdzę to dla ciebie. Ale teraz odpocznij. - powiedziałam wstając. - Musimy tylko ustalić, co zrobimy dalej. Jestem pewna, że oni tu wrócą.
- Dzwoniłaś na policję?
- Nie, bałam się. Gdy uciekałam, oni nawet nie próbowali mnie gonić. Mieli wszystko zaplanowane. Wiedzieli, że nie zadzwonię.
- Rozumiem. Zapewne wiedzą też, że teraz jestem u ciebie. Znają się na ludziach.
"I wykorzystają to" pomyślałam.

-------------------

Szczęśliwego nowego roku! - życzy Kasia pod koniec stycznia ;p I nie, nie martwcie się, nie używam Internet Explorera. Po prostu tak dawno mnie nie było, że nie było okazji tego zrobić wcześniej. Ten rozdział miał być dłuższy, ale już nie miałam siły i dodałam go w takiej postaci. Mam nadzieję, że się podoba :)

PS Miło mi będzie, jak pod postem zobaczę komentarze :*