Strony

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 10.

- Ile chcesz wiedzieć?
W osłupieniu wpatrywałem się w nią. Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Po co to wszystko?
Natalie szybkim krokiem ruszyła w stronę fotela i ciężko na nim usiadła. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą z kamiennym wyrazem twarzy, chociaż widziałem, że próbuje powstrzymać łzy. Chciała grać twardzielkę, chciała ukryć swoją wrażliwą naturę. Chciała, bym wreszcie ją docenił. Oszukiwała samą siebie. Nie miałem zamiaru jej współczuć, nie po tym, co zrobiła.
A jednak coś we mnie pękło. Ostrożnie podniosłem się z kanapy i podszedłem do niej. Przykucnąłem i chwyciłem ją za rękę. Dziewczyna wybuchła niepochamowanym płaczem. Usiadłem obok niej na oparciu fotela, po czym lekko objąłem ją ramieniem. Położyłem jej głowę na mojej klatce piersiowej i zacząłem głaskać ją po włosach.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem z czułością. Natalie trochę się uspokoiła, ale ciągle słyszałem ciche łkanie. Odczekałem kilka chwil, po czym spytałem:
- Powiesz mi teraz, co się dzieje?
- Myślałam, że mnie kocha. - zaczęła - Mieliśmy razem wyjechać. A teraz ten sms... - znów zaczęła płakać. Podała mi telefon, bym mógł przeczytać wiadomość.

 Hej skarbie, wszystko już gotowe, czekam :* Verr

Przewinąłem do poprzedniej.

Pamiętaj, że jak się z nimi rozprawisz, razem zajmiemy się tą suką. Nie odpuszczę jej. Te pieniądze są nasze i tylko nasze ;D :*** Verr

- Kim jest ta "Verr"? - spytałem. - Czyj to telefon?
- Sama chciałabym wiedzieć kto to. A telefon należy do mojego chłopaka. Byłego chłopaka. - zaakcentowała. Dupek, pomyślałem. Ja też jestem jej byłym, ale nie rozstaliśmy się z mojej winy. Nigdy bym nie zdradził Natalie. Szanowałem ją. To ona była nie fair. Nie wiem, czy kogoś miała. Wiem za to, że nie była ze mną z miłości. Jednak w tym momencie o tym nie myślałem. Dziewczyna została zraniona i nie należy jej jeszcze bardziej dobijać.
- Nie martw się, jak go spotkam, to dam mu w ryj. - uśmiechnąłem się. Ona zrobiła to samo, po czym niepewnie rzekła.
- Ma na imię Cris.
***
Zbliżaliśmy się do niego niemiłosiernie szybko. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na zderzenie. Zamiast tego ostro szarpnęło mną w lewo. Spojrzałam w lusterko. Cris został w tyle. Patrzył na nas ze wściekłością, jednak wydaje mi się, że na jego twarzy zauważyłam lekki uśmiech. Po chwili zniknął mi z oczu.
- Myślałaś, że go rozjadę? - tata spytał z rozbawieniem w głosie.
- Skąd wiedziałeś, że zdążysz go minąć? Przecież tam stało pełno samochodów.
- Nie wiedziałem. - zaskoczył mnie. Dlaczego tak ryzykował?
- Czyli mówisz, że gdyby ktoś zastawił ci drogę, zabiłbyś go? - nie wierzyłam w to co słyszę.
- Zawsze mogłem zahamować.
Nie odpowiedziałam, bo poczułam okropny ból w ręce. Chwyciłam się za nadgarstek i prawie krzyknęłam.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie. Nie dałam rady nic powiedzieć. Łzy samoistnie spływały mi po policzkach. Tata zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Zaświecił lampkę i pochylił się, by obejrzeć moją dłoń.
- Postaraj się nie ruszać. - powiedział gdy odruchowo odsunęłam rękę. Czułam pulsowanie w całym ciele. Serce łomotało mi zbyt szybko.
Odwinął bandaż. Przez chwilę nic nie mówił. W słabym świetle widziałam przerażenie malujące się na jego twarzy. Chciałam zobaczyć co go tak przestraszyło, ale nie spodziewałam się takiego widoku.
Fiolet pomieszany z zielenią od koniuszków palców aż do przedramienia.
Zakręciło mi się w głowie, myślałam, że zemdleję.
- Musimy wrócić do szpitala. - szepnął.
- N-nie, nie tam. Znajdą nas. Gdzie jest najbliższy szpital?
- Za daleko.
- Nie możemy tam wrócić! - wydałam z siebie słaby krzyk.
Tata westchnął głęboko i wychylił się na tył auta. Sięgnął pod siedzenie, po chwili wyciągając z niego mały kluczyk. Odpalił samochód i rzekł:
- W takim razie jedziemy do mnie.
- Do Niemiec? - zdziwiona spytałam, prawie wyjąc z bólu.
- Mam mieszkanie również w Bielsku. - uniósł klucz w górę, po czym podał mi go. - Uważaj na to, nie mam zapasowego.
Już mieliśmy wyjeżdżać na główną drogę, gdy nagle w poprzek, centralnie przed nami stanął czarny Volkswagen Transporter.
Tak, ten sam.
Ze środka wyszedł mężczyzna. W ciemnościach nie byłam w stanie dostrzec twarzy, ale jego postura mówiła wszystko. Wysoki, umięśniony i pewny siebie, szybko szedł w naszą stronę. Z kieszeni, jak mi się wtedy wydawało, wyjął jakiś przedmiot. Wyprostował rękę.
Jeden strzał i w przedniej szybie pojawiła się okrągła dziura, od której odchodziły liczne, pojedyncze pęknięcia. Spojrzałam na tatę.
- Nic ci nie jest? - szepnął.
- Nie, a tobie? - odpowiedziałam. Dawno aż tak się nie bałam.
- Da radę. Schyl się.
Wykonałam polecenie, chociaż wiedziałam, że to nic nie da. Tamten już nas namierzył. Podszedł do drzwi od strony kierowcy. Mocnym szarpnięciem otworzył je i wymierzył w tatę .
- Wysiadaj. - przecedził przez zęby. Ojciec posłał mi pokerowe spojrzenie. Uciekaj, powiedział bezgłośnie, po czym znalazł się na zewnątrz. Nie czekając na nic, z rozmachem wybiegłam z samochodu. Przemieściłam się o niecałe 10 metrów, gdy usłyszałam wołanie. Nie chciałam się zatrzymywać, ale nie miałam wyjścia. On o tym wiedział.
Odwróciłam się. Typ obejmował tatę za szyję i przystawiał mu pistolet do głowy.
- Biegnij dalej! No już, na co czekasz!? - krzyknął zaciskając ucisk. W moich myślach nie działo się kompletnie nic. Półświadomie ruszyłam w ich stronę. Nie wiedziałam co mam zamiar zrobić. Wiedziałam za to, że nie mogę pozwolić, by jedynej osobie, której mogę teraz ufać stała się krzywda. Nie czułam już bólu, jeszcze przed momentem rozrywającego moją rękę. Nie czułam nic. Tylko napływającą adrenalinę. Zbliżałam się, z każdą chwilą ryzykując coraz bardziej.
- Uuu, widzę, że masz ała - zrobił minę mającą naśladować smutek. - Wujaszek Pete się tym zajmie.
Wycelował broń we mnie. Machinalnie zatrzymałam się w miejscu.
- No podejdź, zaraz to wszystko się skończy. - powiedział udając troskę. Przeniosłam wzrok na tatę, który ciągle próbował się wyrwać, jednak był już dużo słabszy.
Z Volkswagena wyszła jakaś postać. Kobieta. Z daleka nie byłam w stanie jej rozpoznać, ale z każdym  kolejnym centymetrem, coraz bardziej kogoś mi przypominała.
- Mieliśmy jechać... - stanęła w miejscu. W ciemności nie widziałam jej twarzy, więc nie mogłam powiedzieć, dlaczego zamilkła. Zrobiła kilka kroków do przodu, przez co objęły ją światła reflektorów jednego z aut.
- Emilia... - spojrzała na mnie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wpatrywałam się w nią ze łzami w oczach, które w tym momencie mogły oznaczać wszystko.
- Mówiłem, że zaraz wracam. - mężczyzna wydawał się być niewzruszony zaistniałą sytuacją.
- Pete, sukinsynu! Mieliśmy jechać po Cris'a, a nie napadać na przejezdnych!
- To nie są zwykli przejezdni. Przecież widzę, że się znacie. - powiedział zupełnie obojętnie.
- Puść go i nie wygłupiaj się! - warknęła. Pete westchnął rozczarowany, po czym rozluźnił ucisk. Mój ojciec upadł na kolana i zaczął bardzo łapczywie oddychać. Podbiegłam i przytuliłam go. Mimowolnie zaczęłam płakać. Poczułam, jak ktoś mnie obejmuje. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam ją.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytałam. Mama nie miała odwagi patrzyć mi w oczy. - O co tu chodzi?
- Też chciałbym wiedzieć. - odezwał się mój drugi rodzic.
Nie zdążyła się odezwać, bo przerwałam jej przeraźliwym krzykiem. Ręka bolała mnie tak, jakby była ucinana na żywca. Nie mogłam oddychać, nie wiem czy z cierpienia, czy ze strachu.
- Mój Boże, musimy jechać do szpitala! - wrzasnęła mama, podnosząc się z ziemi.
- Nie! - ryknęłam ostatkiem sił.
- Jedziemy do mnie. - tata pomógł mi wstać i zaczął prowadzić mnie do samochodu, zostawiając zaskoczoną kobietę z tyłu. Ta podbiegła i chwyciła go za ramię.
- Jestem anestezjologiem i nie pozwolę na to, by moim dzieckiem zajmował się jakiś pieprzony chirurg plastyczny! - ryknęła.
- A ja nie pozwolę, by żyła z kimś tak nieodpowiedzialnym jak ty! - odburknął. - Masz pojęcie, co działo się z twoją córką, gdy ty prowadziłaś się ze swoim lalusiem? Nie? No popatrz! Wyobraź sobie, że Emilia miała wypadek samochodowy i mogła zginąć! - warknął tak, że mama musiała się cofnąć. Przez moment nic nie mówiła.
- A ty? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? - spytała cicho. - Gdzie byłeś, gdy twoja córka przeżywała ciężkie chwile, gdy pierwszy raz się zakochała? - dodała głośniej. Ostatnie słowo coś mi uświadomiło. Nigdy tak naprawdę się nie zakochałam. Do teraz. Problem w tym, że Marco może być wszędzie. Może jest z nimi, uwięziony gdzieś w ciemnościach. A może jest w domu, z dziewczyną, bezpieczny. Może zostawił mnie na pastwę losu. Nagle straciłam grunt pod nogami.
Zemdlałam.

_______________________

Jeeej, wreszcie dwucyfrowy rozdział ^^ Mam nadzieję, że w miarę podoba wam się rozwój akcji, chociaż wiem, że to opowiadanie nie postępuje zbyt szybko jeśli chodzi o czas wydarzeń ;) Jeśli ktoś to czyta, uprzejmie proszę o zostawienie po sobie komentarza :D Do następnego!

2 komentarze:

  1. Kocham twojego bloga. Genialnie prowadzisz akcję w nim, czekam z niecierpliwością na kolejny emocjonujący i trzymający w napięciu rozdział (PS. mam nadzieję na odrobinkę dłuższy rozdział)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję ^^ Wiem, że wiele rzeczy jest do poprawek, a mimo to ciągle czytasz i komentujesz, za co jestem niesamowicie wdzięczna :D Co do długości rozdziałów, muszę zaznaczyć, że z każdym kolejnym sprawa wygląda coraz lepiej :P Póki co, ten jest najdłuższy (1332 słowa, w porównaniu z np. ósmym, który ma 1095), więc idąc tym tokiem myślenia - następne będą jeszcze bardziej rozciągłe (najlepiej - Rozdział 37. - 1565376 słów xdd). Hahah jeszcze raz dzięki za wszystko ;D

      Usuń